sobota, 23 czerwca 2012

chapter one


Perspektywa Liama

No i się zaczęło. Coś, co zapamiętam na długi okres w moim życiu, ba - na zawsze...
Cieszyłem się. Jak cholera, w końcu to było moim największym marzeniem. Dostanie się do drugiego etapu, usłyszenie tylu miłych słów od jurorów na swój temat. Euforia, szczęścia, radość, a kilka miesięcy potem... zawód.

 23 lipca 2010

- Przykro mi, nie przechodzicie do następnego etapu. - kilka słów wypowiedzianych przez Simona i cały mój świat runął. Poczułem ogromny ból. Zrobiło mi się cholernie przykro. Pragnąłem tego tak bardzo, jak niczego innego - pragnąłem, żeby mój sen wreszcie się spełnił…
Gęste, słone łzy powoli spływały po moich policzkach. Nie wstydziłem się tego.
- To koniec - pomyślałem.
Istotnie - to mógł być koniec... a przynajmniej tak mi się wydawało.

***
Cała grupa z powrotem udała się na backstage. Większość zawiedziona, ze spuszczonymi głowami. Nie było słychać żywiołowych rozmów, rozbrzmiewających wśród nas parę godzin temu.
Minęło może 20 minut, może pół godziny, zanim przyszedł do nas facet z produkcji i powiedział:
- Wśród was jest kilka osób, które jury chce z powrotem zobaczyć na scenie. Niall Horan, Zayn Malik, Liam Payne, Harry Styles, Louis Tomlinson.
Cholera. Wyczytał mnie. O co może chodzić?
- Panowie, proszę za mną.
Szedłem jako ostatni.
Scena. Niepewnym krokiem podążyłem na środek za chłopakami. Serce waliło mi jak oszalałe. Kompletnie nie zdawałem sobie sprawy z przebiegu sytuacji. Nie wiedziałem, czego mam się spodziewać.
Stanąłem obok Louisa, który objął mnie ramieniem, co odwzajemniłem. Niesamowicie pozytywny koleś, podobnie zresztą jak pozostała trójka moich towarzyszy. Z każdym zdążyłem wcześniej zamienić przynajmniej parę słów. Zayna spotkałem na lunchu w McDonalds. Pomyślałem wtedy, że byłby świetnym materiałem na przyjaciela. Niall, sympatyczny Irlandczyk i rok młodszy Harry sprawiali to samo wrażenie. Coś mówiło mi, iż fakt, że stoję tutaj i teraz z nimi, a nie kimkolwiek innym, zapowiada coś więcej. Pytanie tylko - co?
- Witajcie, kochani. Dziękujemy, że przyszliście. - zaczęła spokojnie Nicole - Po waszych minach sądzę, że to niezwykle trudny moment. Rozmawialiśmy bardzo długo. Myśleliśmy o Was jako indywidualiach i stwierdziliśmy, że... jesteście zbyt dobrzy, byśmy mogli pozwolić Wam odejść.
Popatrzyliśmy po sobie ze zdziwieniem. Słowa Scherzinger docierały do mnie powoli, ale jednak docierały. W jednym momencie wstrzymaliśmy oddechy.
- Doszliśmy do wniosku, że świetną rzeczą byłoby stworzyć dwa osobne zespoły.
- Zdecydowaliśmy, że przechodzicie dalej - dokończył Simon.
Mój Boże! Nie... Niesamowite! To musi być sen, przecież... Nie wierzę, wow, wow, wow! Łza, tym razem szczęścia, pociekła po moim policzku. Ja i mój zespół (pięknie to brzmi, prawda?) zrobiliśmy grupowy uścisk.
- CARROT! - wrzasnął Louis.
Wręcz trząsłem się z radości. Nie byłem w stanie pomieścić w sobie emocji, jakie skumulowały się w mojej głowie. Mógłbym wyściskać cały świat, przenosić góry, zupełnie, jakbym otrzymał nowe życie!
- Moi drodzy, rzuciliśmy Wam deskę ratunku. Nie istnieje opcja, abyście to zmarnowali. Codziennie będziecie zmuszeni pracować dziesięć, dwanaście, nawet czternaście razy ciężej niż pozostali, żeby w pełni wykorzystać szansę, jaką otrzymaliście. Zaskoczcie nas. - Simon puścił oko w stronę grupy dziewczyn stojących po naszej lewej.
W euforii powróciliśmy na backstage. Wszyscy uczestnicy, którzy przeszli bootcamp, zbiegli się w jedno miejsce. Okrzyki radości, śmiech, płacz wzruszenia, uściski - pozytywna atmosfera powróciła.

   Perspektywa Hayley

Zataczałam kółka wokół stołu jak jakaś wariatka. Trzymając w ręku telefon, oczekiwałam na komunikat "Liam dzwoni". Miał się odezwać, dać znać, czy udało mu się wejść do następnego etapu. W 2008 roku, kiedy znalazł się w barbadoskiej posiadłości Simona, odrzucono go. Dobry Boże, co to było za przeżycie... Okrutny, okrutny zawód. Oby nie spotkało go to po raz kolejny...
20:26. Paznokciami stukałam w obudowę, szepcząc pod nosem "Dzwoń, do cholery, dzwoń". 20:28. Telefon ozwał się głośnym "ALL THE SINGLE LADIES, NOW PUT YOUR HANDS UP!".
- Słucham?
- Cześć, córeczko - zawiodłam się trochę, słysząc w słuchawce mamę zamiast Liama – Jak się masz? Co u ciebie słychać?
- Um, daję radę, czekam na telefon od Liama, dzisiaj jest w bootcampie, ma zadzwonić za chwilę...
- Oh, naprawdę?! Rozłączam się natychmiast, jak tylko porozmawiacie, szybciutko masz przekazać mi wieści!
- Okej, okej, zadzwonię. – mama dała sobie spokój nadzwyczajnie szybko.
- Do później!
20:29.
20:32.
20:35.
20:37.
Ze stresu zaczynała mnie boleć głowa.
20:39 - "ALL THE SINGL..."
- Liam?!
- Mhm...
- Mów natychmiast, udało się?!
- Eh... - westchnął - Nie mam zbyt dobrych wiadomości. -
- J-j-jak to?! - wydukałam ze łzami w oczach.
- Nie przeszedłem...
- Asdfgdhfjkfl - zaniosłam się płaczem.
- ...jako solista, jestem w zespole! - zaśmiał się.
- C-co?! W jakim zespole?!
- Na początku nie przeszedłem. Trochę później mnie i czwórce znajomych kazali wrócić do jurorów, a tamci powiedzieli, że wypuszczenie nas z XF byłoby wręcz grzechem, bo jesteśmy zbyt utalentowani i że postanowili zrobić z nas bandy. Ta-dah!
- Liam, TO CUDOWNE! Jestem z ciebie taka dumna, o Chryste! Nawet nie zdajesz sobie sprawy! Dzwoniłeś do rodziców?
- Jeszcze nie, zrobię to za sekundę.
- Aw, więc dowiaduję się pierwsza? Jak miło! A skoro już o bandzie rozmawiamy... Cóż to za koledzy?
- Obiecuję solennie, że jeśli dostaniemy się na live'y, to ściągnę cię na pierwszą próbę i poznasz ich. Na razie mamy zamiar oswoić się ze sobą, chociaż trudno nie będzie, to równi goście.
- Przysto-
- Nie mnie to oceniać – jak widać moja wypowiedź nie wymagała zakończenia – ale znalazłby się jeden w twoim typie. - zabrzmiało co najmniej kusząco...

9 października 2010


… i było kuszące. Przypomniałam sobie tę rozmowę, wchodząc do londyńskiego studia telewizji ITV1. Liam nigdy nie łamie obietnic, ogromnie cenię sobie u niego tę cechę. Rozpoczynała się próba generalna przed wieczornym show – pierwszym live’em, do którego drogę chłopcy utarli sobie brawurowo wykonując w domu Simona „Torn”. One Direction, bo tak ochrzcił się zespół, miało dla mnie wielki potencjał. Od dawna wiadomo, że boybandy robią istną furorę wśród nastolatek, a tak dobry band jak 1D nie mógł być wyjątkiem od reguły. Wróżyłam im świetlaną przyszłość jeszcze zanim stanęłam z całą piątką twarzą w twarz. Brak ten, na szczęście, za chwilę miał zostać nadrobiony.
Na scenie trwały ostatnie prace montażowe. Widok robił duże wrażenie. Migające światła, przystępny kształt - efekt nieskończenie lepszy, niż na ekranie TV. Kolejny plus - genialna akustyka dźwięków. Tak zachwyciłam się dopracowaną w każdym calu scenografią i ogółem, że nawet nie zwróciłam uwagi na spieszącego do ciągnącego mnie gdzieś za rękę Liama wysokiego, uśmiechniętego od ucha do ucha bruneta.
- Liam, gdzie ty się podziewa… aaaa, okej. Cześć, jestem Louis, ale możesz mówić mi Tommo, tak jest pięknie – wciąż się uśmiechając podał mi dłoń, po czym zawołał:
- Chłopaaaaaaaaaaaaaaki! Chodźcie! Liam przyprowadził swoją dziew…
- Louis, ile razy mam Ci powtarzać, że to KUZYNKA? – zaakcentował „kuzynkę” na tyle mocno, żeby Louis zrozumiał. Usłyszeli to chyba także dwaj nadchodzący panowie – blondyn i „loczek”.
- Heeej, jestem Harry – powitał mnie sympatycznie prezentujący się lokacz.
- A ja Niall, fajnie Cię poznać! – dorzucił od siebie uroczy blondas.
- Was też – odpowiedziałam, a moje wargi sformowały się w nieśmiały uśmiech. Właściwie nie musieli się przedstawiać, imiona każdego z nich wykułam na blaszkę oglądając w kółko odcinki programu nagrane przed paroma miesiącami, a wyemitowane w telewizji dopiero we wrześniu. Mojej uwadze nie uciekło, że było ich czterech - kogoś brakowało…
Znowu skierowałam wzrok w stronę sceny. W światłach reflektorów stała piękna Afroamerykanka. Jak ona się nazywała?… Wytężyłam szare komórki, by przypomnieć sobie tę dziewczynę. Ach, tak! Rebecca Ferguson!
Mocne nagłośnienie uwydatniało jej typowo soulowy wokal o wyjątkowym wydźwięku w klimatach Arethy Franklin. Kończyła śpiewać swoją piosenkę, hit sprzed dwudziestu paru lat – „Teardrops” Womack & Womack. Zaaranżowana w nieco inny sposób niż oryginał, w dodatku w takim wykonaniu, brzmiała wspaniale. Ostatni takt utworu. Rozległy się owacje od obecnych na sali.
- Brawo, Becky! – krzyknęła Mary Byrne (którą również zapamiętałam). Rebecca wsunęła mikrofon w uchwyt statywu, po czym podbiegł do niej przystojny, ciemnowłosy chłopak, objął ją i dał całusa w policzek.
- Zayn, podejdź na chwilę! – krzyknął Liam.
Ten z kolei odwrócił się, szepnął coś do obejmowanej Ferguson, dłonią wskazując na nas i przybiegł.
- Co tam? Oh, cześć, Hayley – Zayn zwrócił się do mnie, uroczo się uśmiechając – Liam często o Tobie wspominał.
Bum, trach – strzała Amora ugodziła mnie prosto w serce.
Wystarczyło jedno spojrzenie w te piękne, brązowe oczy, żebym przestała widzieć świat poza kimkolwiek innym. Dopiero spotkanie na żywo utwierdziło mnie w przekonaniu, że to o nim mówił Liam twierdząc, iż „znalazłby się jeden w moim typie”.
Szkopuł w tym, że miłość, którą zapałałam do Zayna, była, jak można się domyślić, czysto platoniczna.

30 listopada 2010

 - Cześć wszystkim! – krzyknęłam, zwyczajowo już wbiegając do studia wtorkowego ranka.
- Heeeeeeej! – odzew był dość spory, mimo, że członków ekipy ubywało z tygodnia na tydzień.
- Hayley, słonko, czeeeeść! – zawołała Cher, biegnąc do mnie w podskokach – Masz ze sobą coś dobrego? – zrobiła minę zgłodniałego zwierza, spoglądając do mojej torby.
- Gdybym przyszła bez ciastek, pewnie byś mnie zabiła, co? – zaśmiałam się, wyjmując paczuszkę z rarytasem panny Lloyd.
- Stara, uwielbiam cię. Pewnego dnia odwdzięczę ci się za to cudo, nie wiem jeszcze, w jaki sposób, ale zrobię to! – Cher zmierzwiła mi grzywkę i oddaliła się w stronę Savana – nauczyciela śpiewu, który gestami wzywał ją z dystansu kilkunastu metrów.

X-Factor mijał, jak z bicza strzelił. Iście wyborna edycja. Bywały odcinki, kiedy wybranie najsłabszego ogniwa sprawiało jurorom nie lada trudność. Przykładem – Aiden i Katie, w których to przypadku dwójka jurorów postawiła na Grimshawa, a dwójka na Weissel. W deadlocku Aiden otrzymał mniej głosów od publiczności i pożegnał się z programem. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jakie nerwy oboje musieli przeżyć. Sama doświadczyłam podobnych tydzień później, gdy Cher, moja serdeczna przyjaciółka, trafiła do showdownu. Bogu dzięki, Cowell, Cole i Walsh stanęli za nią murem. Jeśli o chłopców zaś idzie – nie było się o co martwić. Radzili sobie niczym tornado. Zyskiwali coraz więcej zwolenników, co, biorąc pod uwagę nadchodzący półfinał, było czynnikiem niesamowicie ważnym. Choć to jakże znaczące wydarzenie już deptało im po piętach, nie tracili dobrych humorów. Zawsze rozbrajająco weseli. I jak tu ich nie kochać?
„Ich” (w moim przypadku) ze szczególnym naciskiem na jednego…
Początkowo stwierdziłam, że mi przejdzie. Że to kolejne, przelotne zauroczenie. Tydzień, może dwa i koniec. Pomyliłam się. Ogromnie. Widywaliśmy się praktycznie dzień w dzień i za każdym razem moje serce szybciej biło na jego widok. Wpadłam jak śliwka w kompot. Nieszczęśliwa śliwka, dodam.
Zaprzyjaźniliśmy się, nawet bardzo. O ile przy Harrym, Louim, Niallu i Liamie sprawa kumpelskiego traktowania była prosta, to przy Maliku (z niewiadomych powodów w nasz zwyczaj weszło nazywanie siebie nawzajem po nazwisku) ciągle musiałam się pilnować, byle nie powiedzieć o parę słów za dużo. Mam tu na myśli jakieś nagłe wyznanie miłości czy coś w tym guście.
Mimo to rozmawialiśmy z sobą jak przyjaciele od wieków, wszystko grało i śpiewało, dopóki w okolicy nie zjawiała się Rebecca. Cała uwaga Zayna skupiała się od tamtej chwili wyłącznie na niej. Nie ma się czemu dziwić… zakochani tak już mają, prawda?
Dnia dzisiejszego panowie byli ponadprzeciętnie zaspani. Harry co kilka sekund przymykał oczy, Louis ucinał sobie drzemki pod sceną, Niall bez przerwy ziewał, Liam popijał trzecią już kawę, jedynie pełen energii Zayn śmiał się na okrągło.
- Zarwana nocka, chłopcy?
- Ehe… - mruknął Harry, zakładając ręce na klatkę piersiową i spuszczając głowę.
- Nałogowcy – zachichotał Malik.
- Ah, rozumiem… Że też pozwolili Wam trzymać w salonie to nieszczęsne PlayStation… Powinnam o tym pogadać z Simo-
- NIE! – zawołali równo Liam, Harry i Niall.
- Wła…śnie… nie. – wymamrotał Louis, który najwyraźniej stwierdził, że moja „groźba” nie była warta rozbudzenia się.
- Pan Malik nie dołączył do towarzystwa, jak mniemam?
- No coś ty. – zaprzeczył Zayn - Czy istnieje coś mniej pożytecznego od tracenia czasu przy głupiej konsoli?
- Zapytał człowiek, który zazwyczaj spędza wieczory na robieniu sobie jednej fotki, czasem dwóch, ewentualnie dziewięciu… - rzucił Harry.
- Pff – prychnął Malik - chciałbyś, Panie-Jestem-Taki-Seksowny-I-Te-Loki-Wow…
- Przesadziłeś – Hazza podniósł się z podłogi i popatrzył na Zayna wrogim wzrokiem. Ten, wyczuwając gonitwę, niczym młoda sarna pognał w głąb hali. Styles nie zwlekając podążył za nim. Co chwila dało się słyszeć okrzyki typu „nie złapiesz mnie, pacanie” czy „nawet nie tykaj moich włosów, bo pożałujesz”. Dzieci…
- Jakieś nowe wieści z domu? – spytał nagle Liam.
- Nic a nic. Spokój. – odpowiedziałam.
- Aa… yyy… no… ten tego… - usiłował nawiązać jakiś temat, notorycznie spoglądając w kierunku sceny, gdzie rozgrzewali się tancerze. Patrzył w jeden określony punkt. Okazała się nim prześliczna dziewczyna o cudownych kręconych włosach. Nie było mi dane zauważyć jej nigdy wcześniej.
- Liam… chciałbyś mi coś powiedzieć? – uśmiechnęłam się, wskazując na obiekt spojrzeń mojego kuzyna.
- Hehe, bo wiesz… - zaśmiał się nerwowo, po czym wydukał – Chyba… znaczy, nie jestem pewien, ale odnoszę wrażenie, że… raczej… nie na 100 procent, nie myśl, że to coś poważnego, ale…
- Zakochałeś się.
- Eh… tak, właśnie.
- Liamku, czy coś w tym złego?
- Nie… tylko… boję się. Bo… gdyby faktycznie coś się wydarzyło, to… nie chciałbym, żeby… żeby skończyło się jak wtedy.
- Rozmawialiście ze sobą?
- Dużo razy. Ma na imię Danielle. – rozpromienił się – Parę lat starsza, ale to nieważne. Popatrz na nią, jaka piękna. Świetnie tańczy, po prostu genialnie. I jest przesłodka. Ma śliczny akcent. Mógłbym jej słuchać całymi dniami.
- Sądzisz, że ona też coś do Ciebie-
- Właśnie. Najlepsza rzecz. Wydaje mi się, że tak. – wyszczerzył zęby w rozbrajającym uśmiechu.
- Chłopie, na co ty jeszcze czekasz? Uderzaj do niej! Jeśli naprawdę jest taka, jak mówisz – nie masz czasu do stracenia.
- Mówisz…?
- Zawsze warto spróbować – poklepałam go po ramieniu.
- Mam nadzie-
- Złapałem ciula, złapałem! – Liamowi swym okrzykiem przerwał Harry, ciągnący Zayna za rękaw jego kraciastej koszuli.
- Cieszymy się, Harold – rzekł Niall.
- Ba… bardzo. – ziewnął Louis.
- Harry, zostaw mnie, mam połączenie! – Zayn zaczął się wyrywać z uścisku Hazzy, wolną ręką wyjmując komórkę z kieszeni spodni.
- Ehe, już lecę…
- MAMA DZWONI! – ryknął Zayn.
- Dobra, dobra, idź… - Harry znając czułość Malika na punkcie mamy puścił go wolno. Zayn oddalił się na parę metrów. Rozmawiając przeszedł kilka kroków i… stanął jak wryty. Konwersacja nie trwała zbyt długo. Schował telefon. Widziałam, jak jego twarz, czerwona od śmiechu, nagle robi się strasznie blada, a później znowu czerwona - od powstrzymywanych łez. Bez zastanowienia podbiegłam do niego.
- Zayn, coś… coś się stało?
- Mój dziadek… nie żyje… - Malik rozpłakał się jak małe dziecko. Kompletnie mnie zaskoczył. Będąc osobą cholernie wrażliwą, zareagowałam dokładnie w ten sam sposób.
- Koch- - w porę ugryzłam się w język – Zayn, tak strasznie mi przykro… - powiedziałam, przytulając go mocno. Nie obchodziło mnie zdanie Rebecci (której, dzięki Bogu, dziś nie widziałam) czy kogokolwiek innego. Musiał czuć wsparcie. W takich chwilach potrzebne jest jedynie to.
Chłopcy dołączyli do nas czym prędzej. Zdążyli usłyszeć, o co chodzi.
Nikt nie odzywał się ani słowem.

Usiedliśmy na kanapie. Zayn ukrył twarz w dłoniach. Liam i Niall objęli go.
- Będę… musiał… jechać do Bradford na parę dni… Poradzicie sobie beze mnie… w tym tygodniu… prawda?
- Stary, nie martw się. Teraz nie to jest najważniejsze. – powiedział Louis.
- Wrócę… wrócę w sobotę… Wtedy-
- Zayn, damy radę. – zapewnił go Harry – Rodzina na pierwszym miejscu, tak?
- T-t-tak…
- Hayley – szepnął Louis – Pozwolisz na sekundę?
- Jasne.
Tomlinson wziął mnie na stronę i, upewniając się, że słyszę go wyłącznie ja, rzekł:
- Zabierz Zayna do domu. Dopilnuj, żeby się spakował i-
- Wiem, Lou, wiem. Ze mną nie zginie.
- Dlatego mówię to tobie. Pociesz go trochę.
- Zrobię, co w mojej mocy. – poprzysięgłam.
- Jestem tego pewny, jak niczego innego. Wiem, że baaaardzo Ci na tym zależy. Widać w Twoich oczach już od dawna.
- C… co? Jak… skąd… Louis…
- Spokojnie, nikomu nie powiem. Masz moją obietnicę. A teraz – mówiąc to, wręczył mi pęk kluczy – jedź. Frontowe drzwi otworzysz tym złotym.

***

Stosunkowo krótka droga do willi uczestników X-Factor przeminęła mi na słuchaniu rozmowy Zayna z mamą dzwoniącą ponownie, by uzgodnić szczegóły przyjazdu do Bradford. Z tego, co wyłapałam, jego ojciec już był w drodze do Londynu i za dwie godziny miał zjawić się w okolicach obecnego lokum syna. Malik skończył rozmowę akurat w momencie, kiedy zaparkowałam samochód przy monumentalnym wręcz białym domostwie.
- Chodźmy – powiedziałam łagodnie, trzaskając drzwiami należącego niegdyś do Ruth samochodu. Zayn powoli wygramolił się z auta.

Mimo zapewnień Louiego o tym, że One Direction poradzą sobie podczas prób i bezproblemowo wystąpią w całości podczas sobotniego live’a, Zayn nie był ani odrobinę spokojniejszy. Wpadł do swojego pokoju, wyjął walizkę i chaotycznie pakował pierwsze lepsze rzeczy.
- Hayley, też myślisz, że to, że mnie nie będzie, nikomu nie utrudni pracy?
- Komu nie utrudni, temu nie utrudni… - bąknęłam pod nosem.
- Co?
- Nie, nie, nic – powiedziałam zmieszana - Mówiłam, że… że w sobotę na pewno będzie w porządku. Ile zespołów robiło takie spontany… Jesteście świetni, nie ma się co nad tym rozwodzić. Macie mój stuprocentowy support.
Zayn pociągnął nosem.
- Dzięki, Hay. Nie wiem… nie wiem, co ja bym bez ciebie zrobił.
Takiego wyznania się nie spodziewałam, przyznaję. Co więcej – Zayn bez zbędnych cergieli przytulił mnie tak, jak ja jego prawie godzinę temu.
- Nie masz mi za co dziękować, Zayn. Przecież… od tego są przyjaciele, nie? – wysiliłam się na uśmiech, choć było trudno.
- Co do przyjaciół… Dzwoniłeś do Rebecci?
- Um… Nie. Zadzwonię później, o ile w ogóle jeszcze ją to obchodzi…
- Jak to? Pokłóciliście się?
- Ta… Szkoda gadać. Wszystko się, za przeproszeniem, pierdoli. – rzekł, pakując ulubiony czerwony sweter do torby i zasuwając ją.


***

Moich uszu dobiegł dochodzący z zewnątrz dźwięk silnika.
- Zayn, twój tata przyjechał!
Malik zwlókł swój bagaż po schodach. Szybkim rzutem oka sprawdził jego zawartość.
- No to… lecę. Hay, jestem ci ogromnie wdzięczny. Bądźmy cały czas w kontakcie, okej?
- Wiadomo, będziemy. Gdybyś chciał pogadać – wiesz, gdzie dzwonić. – uśmiechnęłam się lekko – Trzymaj się.
- Ty też. – szepnął, przytulając mnie po raz ostatni na kolejnych kilka dni.
Stojąc w drzwiach, pomachał mi na pożegnanie i zniknął. Dwie, trzy minuty później zobaczyłam oddalającego się czarnego Mercedesa.

Przyszła odpowiednia chwila na przemyślenia.
Głównym tematem chodzącym mi po głowie była perspektywa tego, jak dalej potoczy się związek Zayna z Rebeccą. Kłótnia musiała być naprawdę poważna, skoro Zayn stwierdził, że jego dziewczyna ma go gdzieś. Najpewniej zabrzmię okrutnie egoistycznie, ale… odpowiadał mi ten stan rzeczy. Zabecca mogła zmierzać do swojego końca, co logicznie dawało szansę na początek Zayley (zdążyłam opracować tego typu detale kawał czasu temu). Owa szansa zwiększyła się wraz z dzisiejszym dniem, gdy to kto pocieszał Zayna będącego w dołku?
Ja.
Nie Rebecca.

Został mi zaledwie miesiąc...
Ale kto wie, może coś z tego wyniknie...

_____________________________________________________________
zgadnijcie, kto w końcu zebrał się w sobie i skończył rozdział?
taaaaaak, my. :D
ogromnie przepraszamy, że musieliście czekać aż tak długo.
koniec roku = poprawki i te inne, a i nas to nie ominęło.
co było, to było - powracamy i postaramy się sprężyć się z drugim rozdziałem tak szybko, jak to będzie możliwe... o ile będzie dla kogo (:

KOMENTUJCIE, SKARBY.
xoxox, M & J

poniedziałek, 4 czerwca 2012

prologue

Styczeń 2010

- Pasażerowie są proszeni o zapięcie pasów, za chwilę lądujemy – sygnał zakończenia podróży na londyńskim lotnisku Heathrow rozległ się na pokładzie.
Posłusznie wykonałam polecenie z kokpitu. Zdjęłam słuchawki i schowałam iPoda do kieszeni.
Zwróciłam wzrok w stronę okna. Pas startowy zarysowywał się pod nami coraz widoczniej. Oznaczało to tylko jedno:
Rozpoczynam 12 miesięcy życia w Anglii…
Fakt, że znalazłam się właśnie TU zadowalał mnie w 100%.
Teoretycznie do tej pory wiodło mi się znakomicie - skończyłam szkołę z dobrym wynikiem, zdałam egzamin na prawo jazdy za pierwszym podejściem, zaakceptowano moje podania do kilku świetnych uniwersytetów – żyć, nie umierać.
W praktyce wyglądało to zupełnie inaczej – od paru dobrych lat byłam stałym obiektem żartów moich „znajomych”. Kujonka z bagażem kilku dodatkowych kilogramów o nierealnych ambicjach – za takową uchodziłam w ich oczach.
„Hayley idzie – śmiejemy się. Hayley siedzi – śmiejemy się. Hayley oddycha – śmiejemy się. Hayley śpiewa – śmiejemy się nawet bardziej. Gdzie niby zajdzie taki wieloryb?” Mniej więcej tak prezentowała się mentalność ludzi, których stałam się ofiarą, a którzy wiedzieli o mnie tyle, co nic.
Kujonka? Cóż, patrząc prawdzie w oczy, uczyłam się tylko do testów. Poza tym zawsze albo miałam szczęście, albo pomagała mi dobra pamięć. Należałoby dodać, że owe szczęście przydarzało mi się sporo razy i w taki oto sposób wyrobiłam sobie opinię nerda.
Co do śpiewania…. W pewnym momencie doszło do tego, że przestałam to robić. Ba, wychodzić z domu. Uwierzyłam im. Chodziły mi po głowie przeróżne myśli, włącznie z najgorszymi – o samobójstwie.
Było to całkiem niedawno, miesiąc przed zakończeniem liceum. Rodzicom nie umknęło moje ciągłe popłakiwanie po kątach, małomówność (która w moim wypadku była ewenementem). Jakiś czas temu ogłosili: „Jedziesz do Anglii. Na cały rok. Odpoczniesz od tego wszystkiego, nabierzesz sił przed college’em”.
Pomysł trafiony w dziesiątkę.
Cieszyłam się na powrót do korzeni. Mama, rodowita Brytyjka, opuściła Wolverhampton paręnaście lat temu, kiedy tata – Jankes z krwi i kości musiał wracać do Nowego Jorku. Miałam wtedy 5 lat. Od tamtej pory nie widziałam się na żywo z żadnym z członków naszej angielskiej familii. Najbardziej tęskniłam za równym mi wiekiem kuzynem. Zawsze wspierał mnie w najtrudniejszych chwilach. Regularne rozmowy na Skype nie są jednak w stanie zastąpić spotkania twarzą w twarz…
Z nim bawiłam się całymi dniami w okresie zwanym przeze mnie „pre-amerykańskim”. Niestety, pamiętam z niego niewiele. Na pewno mówiłam z brytyjskim akcentem, który zniknął w miarę wdrożenia się w nowojorskie otoczenie. Teraz moje próby naśladowania go brzmią co najmniej żałośnie. Kuzyn wyperswadował mi to 3 dni temu, kiedy umówiliśmy się, że wraz z wujkiem odbiorą mnie z lotniska.
Nie chcąc zostać niezauważoną, po wyjściu z samolotu przystanęłam w strategicznie odpowiednim miejscu i wyczekiwałam ich przyjazdu.
Minął kwadrans. I dwa.
Tabuny ludzi zasłaniały mi widoczność, a po krewnych ani widu, ani słychu. Dopadły mnie obawy: co, jeśli zapomnieli? Może moja pozycja zawiodła i ominęli mnie, nie rozpoznając?
Niee, niemożliwe, obaj doskonale wiedzą, jak wyglądam… Dałam im wskazówki w kwestii ubioru, w jakim zjawiłam się na lotnisku. O ile je zapamiętali, odnalezienie mnie powinno być dla nich prostą rzeczą.
Nerwowo przetrząsnęłam torbę w poszukiwaniu telefonu. Triumfalnie wyjęłam go spośród różnej maści kartek, długopisów i masy innych drobiazgów tylko po to, by zobaczyć komunikat: „battery low, please charge your phone”… Wspaniały start, nie ma co…
Każdy rozsądny człowiek będący w mojej sytuacji rozejrzałby się, poszedłby do punktu informacyjnego czy czegoś w tym rodzaju i zadzwoniłby, gdzie trzeba. Ja natomiast nadal stałam jak kołek, szepcząc do siebie:
- Tylko spokojnie…
W końcu pomyślałam: „Hayley, idiotko, idź gdzieś, zrób cokolwiek sensownego!”.
I ruszyłam przed siebie, nie obierając konkretnego celu. Niczym dziecko we mgle błądziłam pośród tłumów podróżujących. Na ścianach poszukiwałam jakiejkolwiek wskazówki w postaci mapy kompleksu, ewentualnie tabliczki z napisem „exit –>”. Nie widząc ani jednego, ani drugiego, powoli wpadałam w załamanie nerwowe. Telefon – padnięty, ja –  zagubiona na gigantycznym lotnisku… Nic, tylko usiąść i płakać.
Jak ostatnia panikara, z załzawionymi oczyma przycupnęłam na podłodze, gdy wtem… do moich uszu dotarł znajomy głos:
- Hayley! Hayley!
Odwróciłam się i, ku swojej niesamowitej uciesze, ujrzałam nadbiegającego Liama.
- Nareszcie! Strasznie się martwiliśmy, nie odbierałaś telefonu, myślałem, że coś się stało…
- Walić to – wypaliłam – Dobrze cię widzieć! – powiedziałam, rzucając mu się na szyję. Chłopak przyjął moje entuzjastyczne powitanie z aprobatą. Zaraz potem zlustrowałam jego posturę od stóp do głów i pamiętając jego fascynację filmem „High School Musical”, stwierdziłam:
- No, no, panie Bolton, zmężniał pan!
- Przeeestań, mała, dobrze wiesz, że już się do niego nie porównuję.
- Mała? – u, zabolało – Chyba żartujesz… jesteś wyższy o pół stopy [ok. 15 cm], może mniej? To tyle, co nic!
- Pff, wcale nie tak mało!
- No co ty? Wie-
- Dobra, cisza, koniec z tym. Aby było oficjalnie – Hayley Giselle Carter, witaj z powrotem w Zjednoczonym Królestwie! – Liam uśmiechnął się w stylu przewodnika wycieczek - Żebyś nie zawodziła, że zwinęli ci walizki, na wstępie mowię, że tata zabrał je i wpakował do auta, więc jedyne, co nam pozostaje, to wracać do Wolverhampton.
- Cudownie – odparłam, zadowolona z braku powodów do palpitacji serca – Jakieś plany na dziś?
- Krótkie i zwięzłe – podrzucamy do domu Twoje rzeczy i ruszamy prosto do Birmingham.
- Jest tam coś ciekawego do zwiedzenia?
- Jasne, ale nie o zwiedzanie chodzi- odpowiedział, uśmiechając się szeroko – Jadę na przesłuchania do X-Factor.
- Rany Boskie! Nie pisnąłeś nawet słówkiem! Jak mogłeś zapomnieć, czekam na to od 2 lat! Mów szybko, co zaśpiewasz?
- Cry Me a River.
- Jus-
- Michaela Buble. – uprzedził mnie, znając me ogromne zamiłowanie do Timberlake’a.
- Szkoda, byłbyś w tym niezły… ale w zasadzie tamto jest bardziej castingowe, dobry wybór. Nieprzypadkowy, mam rację?
- Nie gadajmy o tym – przybrał niezbyt wesoły wyraz twarzy – Chcę z nią skończyć raz na zawsze… i zrobię to dzisiaj.
Nadal miał złamane serce, nie sposób było nie zauważyć. Gdybym spotkała tą dziewczynę, na miejscu udusiłabym ją gołymi rękami. Trzeba być do reszty pozbawionym uczuć i rozumu, żeby zostawić tak wspaniałego, zakochanego bez pamięci chłopaka, w dodatku w Boże Narodzenie…
Liam mocno to przeżył. Nic dziwnego…
Nie chcąc sprawiać mu przykrości, czym prędzej zmieniłam temat. W trakcie konwersacji, obeznany w topografii lotniska chłopak bezproblemowo poprowadził mnie do wyjścia, gdzie oczekiwał nas wujek Geoff.
- Proszę, proszę, kogo my tu mamy! – zawołał – Panna Carter w Anglii! – uścisnął mnie i zakomenderował:
- Szybko, pakujcie się do środka, nie chcę myśleć, co Karen wyczynia w domu…

*

Przemierzając dystans, przez okno pojazdu podziwiałam widoczki – ładne, staromodne kamienice kontrastujące z nowymi budynkami w stylu modernistycznym, restauracje, kluby, parki… Kawałek potem – niewielki las, od czasu do czasu jeziorko, przejazd przez most i kolejne zabudowania… Gdyby kazano mi dotrzeć tutaj całkowicie samej, zaginęłabym już na starcie. Po około dwóch godzinach jazdy, spędzonych na pogawędkach na wszelkie tematy, dotarliśmy do wolverhamptońskiego lokum rodziny Payne’ów.

W zasypanym śniegiem ogrodzie stał pięknie odrestaurowany bungalow. Nijak nie przypominał miejsca, w którym jako dzieciak przebywałam dnie i noce. Zniknęły pamiętne huśtawki, piaskownica, ręcznie robiona karuzela…
Niezmienna zaś pozostała promienna i uśmiechnięta od ucha do ucha ciotka Karen, która obecnie energicznie machała do nas z okna.
- Ekipa, wysiadamy! – wujek Geoff jako pierwszy opuścił auto, udając się w stronę bagażnika. Liam kiwnął głową w stronę domu.
- Chodźmy.

*

Karen wyskoczyła zza drzwi i od razu obsypała mnie uściskami i pocałunkami.

- Hayley, kochana moja! Niech no cię przytulę! Ależ ty wyrosłaś! – tekst przy rodzinnych spotkaniach – zawsze ten sam - Zupełnie, jakbym widziała Alice (mama) w twoim wieku! Jak minęła podróż? - ciotka zabrała ode mnie płaszcz i z ogromnym ceremoniałem powiesiła go na wieszaku.
- Dobrze, nie narzekam - odrzekłam, zdejmując brązowe kozaki - Jedzenie nie było za smaczne, jak to w samolo-
- Przewidziałam to – przerwała mi od razu - i przygotowałam na obiad Twojego ulubionego kurczaka według przepisu babci! W gotowaniu nie jestem dobra jak Twoja mama, ale myślę, że nadaje się do wszamania. – wyszukane określenie…
- Och, ciociu, nie musia-
- Oczywiście, że musiałam!
- Nie byłaby sobą, gdyby się powstrzymała – zaśmiał się wujek.
- Pewnie jesteś zmęczona, co? – Karen spojrzała na mnie skonsternowana.
- Nie, wszystko w porządku – uśmiechnęłam się - Pojadę z Wami do Birmingham.
- Nie masz ochoty odrobinę się zdrzemnąć? Może-
- Ciociu, jestem w świetnym stanie i jednym kawałku, spo-
- Dobrze, no, dobrze, niech będzie. – uff…- Ale bez zapokarmowania nikt nigdzie się nie rusza! Siadajcie do stołu. Ruth, Nicola i babcia za chwilę przyjadą.

*kilka godzin później, Birmingham City Hall*

- Denerwujesz się? – ciotka ścisnęła dłoń Liama.
- Dam radę, mamo… To nie pierwszy raz…

- Liam Payne, wchodzisz! – oznajmił słynny pan w słuchawkach.
- Trzymajcie kciuki…
- Pokaż im, synu, wierzę w Ciebie! – zakrzyknął ochoczo wujek, kiedy nasz aspirujący gwiazdor udał się na scenę.

Ponieważ jego przejście do następnego etapu było dla mnie rzeczą oczywistą (rzadko się zdarza, by Simon Cowell popełniał dwa razy ten sam błąd, poza tym – wokal Liama jest nie do pobicia), a do tego bliska zawału ciotka Karen nadzwyczajnie przeżywała występ syna, korzystając z uwagi wszystkich skupionej na gwieździe dnia, udałam się na spacer po hali.

Chętnych do zdobycia sławy zjawiło się naprawdę mnóstwo. Podziwiam ich. Wątpię, że sama odważyłabym się na stanięcie przed samym Simonem Cowellem i zaśpiewanie czegokolwiek…
Widok potężnych grup roztrzęsionych dziewczyn i [jedynie troszkę] bardziej opanowanych panów, przez które zmuszona byłabym się przeciskać, chcąc zająć którąś z czerwonych kanap ustawionych na korytarzu, zamiar przechadzki poszedł w niwecz. Na szczęście znalazłam ustronne miejsce w kącie. Usadowiłam się (mało wygodnie) i włączyłam telefon, który zregenerował się po kilku godzinach nieużywania. Natychmiast dostałam SMS-a:
- „Cześć Kochanie, doleciałaś szczęśliwie? Nie dzwonisz, martwimy się… Odpisz szybko, już tęsknimy!”
- „Cześć mamo, wszystko okej, jestem z Liamem na castingu do X-Factor Buziaczki!”
- „Casting?! Skarbie, miałaś iść do naszej edycji, a tutaj taka niespodzianka?!”
- „Mamo, przecież Liam śpiewa… Oh, o wilku mowa, kończy prezentację, biegnę na backstage… Potem zadzwonię, ucałuj tatę!”

*

Nicola gestem ręki kazała mi przyspieszyć.
- Żałuj, że cię nie było… dał czadu!
- Jestem z niego taka dumna! - dorzuciła babcia Shelby.
- Mnóstwo straciłaś – dopowiedziała Ruth.
Zgromadzona gawiedź wręcz zachłystywała się w zachwytach. Podnieśli spory rozgardiasz, jednak jak szybko zaczęli wzdychać, piszczeć i wydawać tego typu dźwięki, tak szybko umilkli. Wcześniej wspomniany pan w słuchawkach podszedł do nas, przykładając jednocześnie palec do ust w poleceniu uciszenia się.
Zwróciliśmy głowy w stronę ekranu i zobaczyliśmy twarze Simona Cowella, Cheryl Cole, Louisa Walsh’a i Natalie Imbruglii.
Po kolei wypowiedzieli się na temat Liama w samych superlatywach (jak najbardziej uzasadnionych), po czym Walsh oznajmił:
- Czas na głosowanie. Mówię… tak.
- Bez żadnych wątpliwości - tak. – orzekła Cheryl.
- Absolutnie tak! – zawtórowała Natalie.
- Simon… to ten sam chłopak, którego na Barbadosie odesłałeś z kwitkiem! – przypomniał Cowellowi Louis.
- Miał zaledwie 14 lat i nie był gotowy. Powiedziałem mu wtedy: przyjdź w 2010 roku, będziesz innym człowiekiem. Jak widać – nie pomyliłem się. Liam, jestem pod wrażeniem Twojego niesamowitego talentu i siły, jaką posiadasz w głosie. Cztery razy tak – witamy w programie!

niedziela, 3 czerwca 2012

we're back... better than ever

witajcie, bejbsony!
niektórzy z Was mogą pamiętać nas z bloga let-them-say-what-they-want, który z przyczyn niezależnych od nas został usunięty. nie mogłybyśmy poprzestać na pisaniu opowiadania tylko z tego powodu, dlatego jesteśmy z powrotem! :)

po dłuższym namyśle i burzy mózgów treść rozdziałów została przez nas nieco zmieniona w celu nadania jej większego sensu (było tam kilka kwestii, które zdawały nam się go nie mieć :P).
mamy nadzieję, że "dawnym" czytelnikom nie będzie to przeszkadzać... :) 

od teraz postaramy się o regularne dodawanie rozdziałów, w końcu nadchodzi lato, a to oznacza więcej czasu na pisanie, a więc STAY TUNED!
xox, M & J