środa, 25 lipca 2012

chapter two


Perspektywa Hayley

13 marca 2012

Od pierwszego występu One Direction w X-Factor minęło sporo czasu. Jeszcze niedawno moi chłopcy stali w domu Simona, śpiewając „Torn”. Przecież jakby wczoraj przeżywaliśmy razem emocje związane z finałem, a dziś… ich debiutancki album zostaje wydany w Stanach. 
Tak, „Up All Night” za kilka godzin pojawi się na półkach wszystkich amerykańskich sklepów muzycznych.

- Hayley, nie mogłaś po prostu powiedzieć Liamowi, żeby przysłał Ci dwie kopie? – spytała znudzona staniem w kilkumetrowej kolejce Nevvie, zdejmując z uszu słuchawki, w których dźwięczał największy (jak na razie) przebój chłopców – „What Makes You Beautiful”.
- Nie – odparłam stanowczo – wsparcie to wsparcie!

Właściwie miała rację – mogłam to zrobić, jak najbardziej. Pytanie tylko, czy Liam odpowiedziałby mi? 
Ostatnimi czasy nasz kontakt mocno się ograniczył. Koncerty, spotkania z fanami, podróże…
Od dwóch miesięcy jedynym znakiem pamięci o mnie, jaki od niego dostałam, były życzenia urodzinowe na Twitterze. Otrzymałam je też od Louisa, Nialla, Harry'ego i Zayna, który tego samego dnia nawet zadzwonił. Rozmawialiśmy jakieś pół godziny. Potem ni stąd, ni zowąd rozłączył się. 
Od tamtej pory... cisza. Żaden nie odezwał się ani słowem.

W owym momencie stałam w tłumie szalonych dziewczyn, wzdychających: „Ahhh, te loczki Harry’ego”, „Mmm, Zayn jest taki przystojny” (choć w pełni podzielałam ich zdanie, to akurat te doprowadzały mnie do szału, ale starałam się powstrzymywać od gwałtownych ruchów), „Niall to największy słodziak na świecie”, „Słyszałaś, że Liam rozstał się z Danielle? Brałabym go!", „Gdyby tylko mój chłopak był tak zabawny, jak Louis”…
Dzięki Bogu nie dotknęła mnie rozpoznawalność, bo pewnie zostałabym oblężona przez te wszystkie laski, które oddałyby mnóstwo za jakiekolwiek nowe informacje na temat chłopców. 
W Internecie nie miałam łatwego życia. Moje twitterowe interactions nie spały. Ludzie co rusz zasypywali mnie pytaniami, na które, niestety, nie byłam w stanie odpowiedzieć. 
"Co robi Liam? Co słychać u Nialla? Lou podobno był przeziębiony, jak się czuje? Czy Harry serio ma dziewczynę?!"  
Niecałe dwa lata temu takie tematy nie były dla mnie żadną tajemnicą. Z upływem czasu mym jedynym źródłem informacji okazała się sieć.
 
- Hayley, za 2 minuty otwierają! – Nev trąciła mój łokieć.
- Oh, wybacz, zapomniałam się trochę… - bąknęłam, spoglądając na nią najprawdopodobniej głupawym wzrokiem.
- Niech zgadnę… rozmyślasz o Jake'u? Ach, moja zakochana para! – uśmiechnęła się. 

Tak, znalazłam sobie faceta. Musiałam w końcu zapomnieć o Zaynie. Pogodzić się z faktem, że nigdy nie będziemy razem.
Początki z Jake'em były świetne. Szczęście wypełniało mnie do tego stopnia, że informacja o równoległym w czasie odnalezieniu przez Zayna nowej wybranki - piosenkarki Perrie Edwards, wleciała mi jednym uchem, a wyleciała drugim. S z o k u j ą c e. 
Rodzice wpadli w euforię radości dowiadując się, że umawiam się z synem Blake'a White'a, będącego w czołówce listy nowojorskich fachowców do spraw finansów. Nasze uniwersytety dzielił niewielki dystans - on w New York School of Business, ja - w New York School of Law. Po wykładach spotykaliśmy się dzień w dzień. Chodziliśmy na słodkie randki do Central Parku i Starbucks'a, bywaliśmy razem na imprezach... Opiekuńcza natura Jacoba nakazywała mu odwozić mnie na zajęcia z wokalu do Juillard School Of Art. Zaklinał się, że robi to z własnej woli (co musiało być prawdą, bo byłam w posiadaniu własnego pojazdu i prawa jazdy), ale nie udawało mu się ukryć, że niezbyt go to cieszy. O ile rodzice udzielali mi w mojej pasji jako takiego wsparcia i absolutnie nie mieli nic przeciwko, to obiekcje Jake'a były mało motywujące. W okresie zimowym zaborczo twierdził, że "powinnam skupić się na studiach, bo egzaminy końcoworoczne same się nie zaliczą" i tak dalej... 
Wtedy właśnie coś zaczęło się psuć. Jacob zamiast spotkań telefonicznie zaganiał mnie do powtarzania praw obowiązujących w Unii Europejskiej, podczas gdy sam robił... Bóg wie co. Okrutnie wręcz podjudzało mnie jego podejście. Wychodziliśmy na miasto coraz rzadziej. Jake wymawiał się na przeróżne sposoby. A to pisał projekt na temat amerykańskiej bankowości w latach '90, a to celebrował kolejną rodzinną uroczystość, a to odbywał praktyki w Bank of America... 
W styczniu na urodziny sprezentował mi... książkę dotyczącą sytuacji politycznej na Kubie.  
Tego samego dnia Zayn dał o sobie znać. 
Jedna, stosunkowo krótka pogawędka wystarczyła, by moje serce znowu zwróciło się w jego stronę.
Czułam, że stanie się tak prędzej czy później. Nie przygotowałam się jednak na to, że moje uczucia zmienią się w istną matnię.
"W życiu należy kierować się rozumem". Rozum mówił: "Jacob! Nie zapominaj, że Zayn jest zajęty, nie widzieliście się od ponad roku i rzadko łapiecie kontakt!"
"Słuchaj głosu serca". Serce krzyczało: "Zayn! Znacie się jak łyse konie! Jesteście dla siebie stworzeni, my Goodness! Przecież to jego naprawdę kochasz! Co z tego, że jest zajęty? Powinniście się zobaczyć!".
(Historia jak w Twilight, Jacob nawet wpasował się z imieniem)

I bądź tu, człowieku, mądry...

30 marca 2012

Perspektywa Nevaeh

- To czy to? – szturchnęłam w ramię Hayley. Ta wygodniej ułożyła się na sofie. Po chwili łypnęła na mnie kątem oka, westchnęła głośno i szepnęła: ten, wskazując na pudełko z jednym z naszych ulubionych filmów.
Od paru dni takie sytuacje notorycznie się powtarzały. Hayley była niesamowicie przygnębiona, przybita. Zero ekscytacji z powodu końca roku i upragnionego odpoczynku od tłoczonej nam w głowy wiedzy o prawie...
W większym gronie znajomych stwarzała pozory - śmiała się, żartowała. W domu natomiast zachowywała się co najmniej dziwnie. Siadała przy laptopie, coś sprawdzała i migiem stawała się nieobecna. Spryciula regularnie czyściła historię przeglądarki. Nie chciała, żebym odkryła, co takiego ją trapi. Mało się odzywała. Nie spała w nocy. Słyszałam, jak popłakiwała i skrobała kaszmirową zasłonę, wiszącą obok jej łóżka. Było mi jej strasznie żal. Nie jeden raz chciałam zapytać o co chodzi, oznajmić, że może dać upust swoim emocjom, powiedzieć mi o wszystkim. Przecież jestem jej przyjaciółką. Najlepszą. 
***
Mroźna, deszczowa pora. Pierwszy dzień lutego. Ulice Nowego Jorku tętniły życiem, panował zwyczajowy już straszliwy gwar. Tysiące ludzi przechadzających się po mieście, sznury żółtych taksówek, głośne maszyny, kolorowe billboardy. Było mi niesamowicie zimno, chłód szczypał moje zaczerwienione policzki. Postanowiłam wybrać się do najlepszej kawiarni na świecie – Starbucks’a.
Zdjęłam kurtkę i czapkę. Ułożyłam je na miękkiej kanapie. Chwyciłam w zmrożoną rękę torbę oraz portmonetkę z podobizną Marylin Monroe. Uwielbiałam ją.
Podeszłam do kasy i zamówiłam caffe latte – najlepszą na rozgrzanie się. Do tego kilka ciasteczek. Trzymając swoje zamówienie w rękach, już chciałam udać się do stolika, by móc skonsumować zakupioną porcję, gdy stało się to.
Szła zagapiona, i, jak później wytłumaczyła, nie zauważyła mnie. W rezultacie wylałyśmy na siebie obie kawy, powodując tym niełatwe do sprania plamy na ubraniach i... niekontrolowany napad śmiechu, który zapoczątkował przemiłą rozmowę.
Okazało się, że studiujemy na tym samym uniwersytecie, a nawet nie miałyśmy o tym pojęcia. New York School of Law, prawo międzynarodowe. Hayley zaciekawiła mnie swoją osobą. Gawędziło nam się tak świetnie, że grzechem byłoby nie wymienienie się numerami. W miarę upływu czasu poznałyśmy się na tyle dobrze, że na początku nowego roku akademickiego razem kupiłyśmy mieszkanie w słynnej dzielnicy TriBeCa. Dziś jesteśmy jak siostry.
***
Rozleniwionym krokiem podeszłam do kina domowego. Przybliżyłam palec wskazujący do małego guziczka po prawej stronie urządzenia. Jak za dotykiem czarodziejskiej różdżki wysunęła się podkładka na płytę, a ja położyłam na niej cieniutki dysk. Moich uszu doszło ciche skwierczenie i pykanie. Cudowny zapach masełka rozchodził się po całym mieszkaniu. Popcorn gotowy! Odskoczyłam od odtwarzacza i udałam się do kuchni. Wyjęłam gorące opakowanie z mikrofalówki, wyjęłam jedną z porcelanowych misek i wsypałam do niej zawartość papieru. Szybkim ruchem ręki zabrałam ją z mahoniowego blatu i ruszyłam w stronę posłania. Hova (ksywka nadana Hayley przez ludzi z college’u na cześć jej ulubionego rapera, Jaya-Z, z którym dzieli to samo nazwisko) leżała nieruchomo, tępo spoglądając w ekran (jeszcze) nie włączonego telewizora.
Przewróciłam oczami i wskoczyłam na sofę, z której ulotniły się malutkie pyłki kurzu. Patrzyłam na Hayley dosłownie chwilę.
 - Hay-
 - Oglądamy? – spojrzenie. W końcu rzuciła je w moją stronę - jedno, krótkie, acz treściwe. I uśmiech. Pewnie wymuszony, ale było jej z nim do twarzy. Nareszcie. Zamknęłam usta, z których kilka sekund temu miał się wydobyć masywny potok słów. Bywa.
Wcisnęłam jasno połyskujący przycisk „play”... i się zaczęło. Śmiech, płacz, złość i wszystko inne – taką kumulację mogła wywołać tylko dobra komedia. „Pan i Pani Killer” to jedno z niewielu dzieł kinematografii, które w ciągu dwóch godzin potrafi rozśmieszyć i przyprawić o łzy nas obie. Miło było popatrzeć na roześmianą Hayley. Przynajmniej na chwilę zapomniała o tajemniczej sprawie, tak bardzo ją męczącej. Osiągnęłam swój cel.
Od wybuchu z kolejną falą śmiechu powstrzymał nas hałas pochodzący z bliżej nieokreślonego kierunku. Ściszyłam nieco dźwięk produkowany przez czarne głośniki, co spotkało się z dezaprobatą Hayley. Wkurzyła się bardziej, kiedy zatrzymałam projekcję. Położyłam palec na ustach, dając tym samym znak, że ma nastać całkowita cisza.
Wytężyłam słuch najbardziej, jak mogłam. Odgłos dochodził… zza drzwi frontowych?
Podniosłam się z miejsca. Idąc na palcach zbliżałam się do głównego wejścia, po drodze przygarniając kij bejsbolowy, który z niewiadomych powodów złożony w kącie mieszkania spokojnie czekał na użytek. „Chyba się doczekał” – pomyślałam. Spojrzałam na Hovę, która dołączyła do mnie, również krocząc na palcach.
Rozmieściłam ręce na ciężkim, drewnianym urządzeniu i zamachnęłam się jakby do odebrania ostatniej piłki meczu. Znowu szum, jakieś głosy z zewnątrz. Przestraszyłam się. Zauważyłam, że Hayley niczym James Bond nasłuchuje, czeka na nowe sygnały.
Dwie panikary.
Ścisnęłam kij i podniosłam się, by sprawdzić, kogo diabli niosą po północy. Szlag! Na śmierć zapomniałam, że kupiłyśmy mieszkanie z wejściem bez „judasza”. „Nie, to nie będzie potrzebne” – mówiła wtedy Hayley. Jasne, Carter, jasne.
Zaklęłam cicho, po czym delikatnie chwyciłam klamkę. Palce oplotły się wokół mosiężnego uchwytu, ale mięśnie jakby obumarły. Z przerażenia nie mogłam się ruszyć.
 - Na trzy, czte-ry, otwieramy i niezależnie kto będzie stać po drugiej stronie, walisz go tak, jakby od tego miało zależeć życie stanu, zrozumiano? – Hova wydała jasne polecenie. Przytuliłyśmy się tak, jakby miało to być pożegnanie przed wyruszeniem na wojnę, z której nie mamy szans powrotu żywymi.
Głośno przełknęłyśmy ślinę. Co jak co, ale to było okropne.
TriBeCa była nad wyraz spokojną dzielnicą Wielkiego Jabłka. Bez uprzedniej zapowiedzi, praktycznie nikt nas nie odwiedzał. Tym większy był nasz strach wymieszany ze zdziwieniem…
Kto do cholery jest na korytarzu?
W końcu musiałam to zrobić. Ktoś na nas czekał.
Jednym ruchem gwałtownie otworzyłam drzwi i zgodnie z ustaleniami, bez zastanowienia zaczęłam okładać kijem biednego człowieka. Usłyszałam łomot opadającego na ziemię ciała, a potem krzyki. Otworzyłam oczy, a moje przerażenie zmieniło się w zaskoczenie, jakiego nie przeżyłam nigdy w życiu.
 - Czy ty zwariowałaś?! – wykrzyczał mi prosto w twarz, rzucając się na posadzkę. Kto? Louis. Tak, Louis Tomlinson, z zespołu One Direction. Upuściłam kij, a szczęka opadła mi na dół. Nie mogłam uwierzyć. 
Z niechęcią skierowałam wzrok na podłogę. W oku zakręciła mi się łezka, bo leżał na niej Bogu ducha winny Harry. Mój ukochany Harry.
Harry Styles.
Miał zamknięte oczy, a jego policzki straciły jakikolwiek wyraz. Wydatne usta zapadły w małe zagłębienia, a urocze dołeczki zniknęły. Piękne, brązowe loczki osunęły się na bok, ukazując jego bladą twarz. Był bezwładny. Jego ciało zmieniło się w nieruchomy wrak. Czy ja go… zabiłam?
---------
nareszcie jest! rozdział numero dos - dość krótki i na który bardzo długo kazałam czekać, wiem, wiem. było tak z różnych powodów, głównie dlatego, że od teraz prowadzę bloga sama. różne okoliczności, na które nie miałam wpływu sprawiły, że Julka zrezygnowała z dalszego pisania tej historii. spróbuję więc wziąć sprawę na klatę i kontynuować opowiadanie. jeszcze z Julią przygotowałyśmy kilka rozdziałów w przód, szkoda byłoby tak po prostu pozostawić to wszystko.
wyłączając opisane wyżej wydarzenie, sporo czasu nie miałam dostępu do laptopa, gdzie trzymam całe to dzieło.
obiecuję poprawę, tym razem całkowicie serio.
kolejny rozdział, o ile będzie dla kogo wstawić (tak, powtarzam się), pojawi się za kilka dni, max. tydzień, ale zależy to wyłącznie od Was, więc...

KOMENTUJCIE, KOCHANI!


po raz kolejny dziękuję Julce za wspólną pracę przy tym i kolejnych kilku rozdziałach,
so thankful for ya. 


xoxo, M.