*Perspektywa Nevaeh*
Stałam w osłupieniu, podczas gdy reszta zespołu z moją przyjaciółką
wnosili Harry'ego do naszego mieszkanka. Nagle się ocknęłam. Coś mnie
trafiło. Jako ostatnia wleciałam do przedsionka, zamykając z hukiem
frontowe drzwi. Starając się oddychać w pełni równomiernie, udałam w
stronę drugiego pokoju, w którym panował ogromny gwar.
- Dzwońcie po pogotowie, szybko, dzwońcie! – Niall chodził w kółko jak opętany.
- Nikt nie dzwoni po żadne pogotowie – Hayley zrobiła gest w stylu
„chill out everyone, I got it” - Szpital jest dwie minuty stąd, szybko
go odwiozę.
- Dobra, jedźmy jak najszybciej… Tylko co my, do cholery, powiemy
lekarzowi?! – ryknął zbulwersowany Louis - „Koleżanka nagle zaatakowała
kolegę baseballem”?! –spojrzał na mnie mało przychylnie.
- Wyjaśnimy to tak, że… bardzo mocno uderzył się w głowę. – oświadczył Liam, usiłując zachować resztkę opanowania.
- Tak, jasne, czyli siniec na ramieniu ma dlatego, że uderzył się w łeb?!
- CZY U NIEGO W OGÓLE CZUĆ PULS?! – zadarł się Niall – SPRAWDŹCIE TO!
- CHŁOPAKI, chill! – głos zabrał ukryty za sofą Zayn, trzymający
Harry’ego za nadgarstek – Puls na szczęście jest, ale jedźmy, póki nie
jest za późno… Hay, poprowadzisz, gdzie trzeba?
Brązowe tęczówki Hovy natychmiast zaświeciły się jak dwie gwiazdki.
- J…y…e… TAK, oczywiście, cho-chodźcie, tylko… W moim samochodzie razem z kierowcą i Hazzą zmieszczą się 3 osoby…
- JA JADĘ, JA! – wykrzyknął Louis.
- To nic nowego…
- JA TEŻ JADĘ, MUSZĘ! - zawtórował Niall - Wiem, jak wytłumaczymy wszystko doktorowi, mam genialny pomysł!
Liam już, już otwierał usta, ale…
- I ja. Jadę z Wami. Moja mama jest dziś na dyżurze, załatwię, co trzeba
– powiedziałam, w całym tym zamieszaniu przypominając sobie, że mam
matkę-lekarkę.
- Jesteś dla nas nieszczęściem i szczęściem w jednym. Trochę. – orzekł Horan.
- Niall, litości... DO WINDY - RAZ, DWA! – zakomenderowała Hayley. Louis
i Niall ostrożnie podnieśli poszkodowanego z kanapy i udali się we
wskazywanym przez Hovę kierunku.
- Liam, Zayn, nie nabrojcie niczego… - Hayley stojąc w wejściu posłała
im (a właściwie Zaynowi) uśmiech, który zniknął w sekundzie, gdy
dopowiedziała:
- A z panem, panie Payne, porozmawiam, jak wrócę. Oj, porozmawiam.
Po zjechaniu windą na dół czym prędzej wsiedliśmy do ukochanego Range
Rovera Hayley - prezentu od familii na jej 16 urodziny. Niall i Louis
ostrożnie usadowili Harry'ego na tylnym siedzeniu, a sami zajęli miejsca
po jego lewej i prawej. Podczas gdy Hayley przekręcała kluczyk i
odpalała silnik, migiem wybrałam numer telefonu mamy. Powiedziałam, że
za chwilę zjawię się w szpitalu z nieco poturbowanym kolegą. Louis ledwo
słyszalnie prychnął, szepcząc: "Ehe, nieco". Kiedy mama spytała, czy
jest ze mną Hova, potwierdziłam dodając, iż jadą z nami jeszcze dwaj
koledzy. Louis wydał z siebie cichy pomruk oburzenia, brzmiący: "Może i
koledzy, ale Harry'ego i Hayley". Na pewno chciał, bym to usłyszała. Z
miejsca wiedziałam, że jeśli chłopcy zatrzymają się u nas na dłużej, to
stosunki na linii Louis - ja nie będą zbyt dobre.
Ba, będą okropne.
Ale... rozumiem go. Gdyby moja więź z Harrym była tak silna, jak jego,
również znienawidziłabym osobę, która go skrzywdziła. Nie chcąc
pogarszać sprawy, powzięłam postanowienie o jak najrzadszym odzywaniu
się w jego obecności. Hayley opowiadając o nim często nadmieniała, że
jest mocny w gębie - w zupełnym przeciwieństwie do mnie. Opcja "shut up
and don't say a single word" wydawała się więc być najlepszym
rozwiązaniem. Dosłałam matce SMS-a, że trzej koledzy to członkowie One
Direction, więc lepiej jak najprędzej schować ewentualnie pałętające się
po korytarzu nastolatki.
*
Niedaleko wejścia do Fountain Pen Hospital oczekiwała już mama i dwie
pielęgniarki. Louis i Niall ułożyli Harry'ego na kozetce. Mama poleciła
nam czekać pod dyżurką. Po chwili wraz z pomocnicami i bezwładnym
Stylesem oddaliła się w głąb korytarza.
*Perspektywa Hayley*
- Oby nikt nas nie rozpoznał... - powiedział Niall.
- Jak ukrywa się tu jakiś dzienikarz albo fanka i już wie, że z Harrym
coś nie tak - mamy przerąbane - Louis wręcz zjechał Nevaeh wzrokiem.
Bogu dzięki, nie zauważyła tego. Tommo będzie usiłował wpędzić ją w
największe możliwe poczucie winy, jak to on. Za Harry'ego nie odpuści.
Od samego początku on i Haz byli dla siebie niczym nieprawdopodobnie
zgrane rodzeństwo. Nie zmieniło się to w żadnym stopniu, nawet choć Lou
był z Eleanor, przez co zaczęły krążyć przeróżne plotki na temat
osłabienia relacji Styles - Tomlinson. Ich bromance był tym z półki
opatrzonej napisem "everlasting".
Zachowanie Lou zaalarmowało mnie o tym, że koniecznie powinnam wspierać
Nev. Ktoś tak wraźliwy, jak ona, sam nie odeprze jego ataków.
*
- Zapytam ponownie: co stało się panu Styles’owi?
- Kłoda. Spadła na niego kłoda. –odpowiedział Niall.
Doktor Parsons, dobry znajomy rodzicielki Nev, nie wierzył własnym
uszom, podobnie zresztą jak ja, Louis i Nevaeh. Owszem, blondyn
zapewnił, że ma genialne wytłumaczenie, ale nie spodziewałam się, iż
przez swój geniusz rozumie właśnie coś takiego...
- W jakich okolicznościach ta... kłoda znalazła się w zasięgu poszkodowanego?
- A więc… Harry… był na budowie. Tak, właśnie. Stanął za blisko
wysięgnika z kłodami i nieszczęśliwie okazało się, że był on
niestabilny… Wie pan, czasem się zdarza, po co to rozdrabniać…
- Pan przebywał z poszkodowanym cały czas?
- Ja? Ja… Oczywiście, ma się rozumieć.
- Mhm… Moje ostatnie pytanie: co panowie robiliście na budowie w środku nocy?
- Eee… przyjechaliśmy… po teczkę. Kolega zostawił ją tam parę godzin
wcześniej i przypomniał sobie nagle, że ma tam bardzo potrzebne rzeczy,
rozumie pan…
- Chciałbym rozumieć – Parsons szepnął pod nosem, po czym zwrócił się do nas:
– Po obdukcji pana Stylesa stwierdziliśmy u niego liczne obrażenia
ramion i karku. Wyraźnie widać, że spowodowane są uderzeniami narzędziem
o wadze dość ciężkiej-
- Kłodą. – wtrącił Niall.
- Tak… kłodą… - lekarz spojrzał po Niallu wzrokiem człowieka mającego do
czynienia z osobą niestabilną psychicznie –Poszkodowany ma również
sporego guza na głowie, najpewniej z powodu „kłody”.
- Owszem. – potwierdził Horan.
- Nadłamany został jedynie obojczyk. – lekarz kontynuował, nie zwracając
uwagi na Nialla - Dobrze, że panowie zakończyliście trasę, bo wątpię,
że poszkodowany występowałby w tym stanie. - Louis aż podskoczył, ale
lekarz widząc jego reakcję na słowa o trasie, dodał: - Panie Tomlinson,
proszę się nie martwić, wszystko będzie załatwione incognito. Nikt nie
dowie się o niczym. - Zarówno Lou, jak i Horan odetchnęli z ulgą. - Pan
Styles znajduje się w pokoju 408. Jeszcze nie odzyskał przytomności, ale
rano powinien być już kontaktowy. Proponuję więc państwu wrócić do
domów, wyspać się, bo nie sądzę, abyście byli wypoczęci, i zajrzeć tu w
godzinach porannych.
- Dziękujemy, panie Parsons – rzekła grzecznie Nev – Dobranoc!
Medyk wszedł do dyżurki i zamknął za sobą drzwi. Na korytarzu nie było
nikogo poza mną, Nevaeh, Louisem i Niallem. Wszyscy natychmiast
skierowaliśmy spojrzenia na Pana-Spadła-Na-Niego-Kłoda.
- Czułem, że to się tak skończy… -powiedział Louis – Kłoda, mój Boże… To nie ma najmniejszego sensu!
- Ma, musisz tylko popatrzeć na to z innego punktu widzenia.
- Do tego trzeba być tobą, Niall. – skwitowałam – Jedziemy do mieszkania.
***
- I co?! – Liam poderwał się z sofy – Co z Harrym?!
- Nev trochę go urządziła… - powiedziałam, upewniając się, że podmiot
zdania jeszcze jest w drodze na piętro - Mocno poobijany i dalej
nieprzytomny, ale lekarz mówił, że rano wróci do świata żywych.
Odwiedzimy go. Do szpitala dostaniemy się szybko i sprawnie, w środku
mamy już zapewnione przebywanie tam całkowicie incognito. Dopóki nie
złapią nas Directionerki albo dziennikarze, jesteśmy bezpieczni.
- Otóż to – przytaknął Zayn – Damy radę, no worries, Hay.
- Miejmy nadzieję – odparłam słodko – Skoro wszyscy są na miejscu -
zmieniłam temat, widząc wchodzącą do apartamentu Nev - rozłóżcie się z
bagażami. Widzę, że sporo ich przytargaliście... Rozumiem, że troszkę z
nami pobędziecie, co? – skierowałam pytanie do ogółu.
- Tylko jeżeli nam na to pozwolicie –odpowiedział Zayn.
- Pewnie, że pozwolimy – automatycznie wyszczerzyłam zęby, nie pytając Nev o zdanie. Zayn to jednak na mnie działa…
- Jest nas siedmioro – odwróciłam się w stronę korytarza i zaczęłam
głośno myśleć – W sypialni dla gości miejsca wystarczy dla 3 osób, w
salonie – dwie sofy… Zmieścimy się idealnie. – klasnęłam w dłonie. –
Jaki proponujecie podział, panowie? Nawet nie zauważyłam, kiedy Niall
postanowił wykorzystać metodę wyliczanki. Leciała ona jakoś tak:
- Baseball tego dziś nie walnie, kto zajmie ze mną sypialnię, raz, dwa,
trzy, tym szczęściarzem będziesz ty! – dzieci wymyśliły sobie kolejny
inside joke... - Liam, witaj, stary! Teraz ty, dawaj.
- Baseball tego dziś nie walnie, kto zajmie ze mną sypialnię, raz, dwa, trzy, tym szczęściarzem będziesz ty!
- O, ja? Jakże miło – Louis ucieszył się nieznacznie – Mam dość wrażeń
jak na dziś, więc gdzie znajdę moje błogosławieństwo w postaci łóżka?
- Na wprost ciebie, Lou – odparłam.
- Nic nie mówię, nie przejmujcie się mną, wcale i w ogóle nie czuję się
pozostawiony z tyłu, wcale i w ogóle… - Zayn użył swojego zwyczajowego
tekstu. Powiedział to w tak słodziutki sposób, że prawie zemdlałam.
- Oooo, malutki Bradford Bad Boy śpi sam, samiutki jak Calineczka w
łupince… Przytulimy cię na dobranoc, żebyś nie było ci smutno. – Niall
od razu wprowadził słowa w życie i uścisnął Malika niczym matka 2-letnie
dziecko.
- Calineczka nie mieszkała w łupince. – przypomniałam sobie.
- To moja wersja, Hayley. – Niall poklepał mnie po ramieniu, pochwycił
swój bagaż i migiem rozłożył się na łóżku w sypialni. Louis szybko
wykonał tę samą czynność.
- Liam, możesz poczekać? – spytałam – Mam ci coś do powiedzenia.
- Um, tak, jasne – odpowiedział, jakby nie wiedząc, czego powinien się spodziewać.
- Nevvie, skoczysz do schowka na pościel? Wiesz, co wziąć, prawda?
- Wiadomo.
- Ja też pójdę, z racji, że nie mam nic ciekawszego do roboty – zaofiarował się Zayn, uroczo się przy tym uśmiechając.
- Dobrze, lećcie – zaszczebiotałam. Rzuciłam Liamowi poważne spojrzenie. – Chodźmy do kuchni.
*
- Liam, czyś ty oszalał?! Nie odzywasz się przez szmat czasu, nie
wyrażasz jakiegokolwiek zainteresowania moją osobą, jak już wyrażasz, to
robisz to rzadziej, niż ustawa przewiduje, a teraz co? Nagle zjawiasz
się w naszym mieszkaniu, w środku nocy i-
- Hayley, spokojnie – Liam próbował ostudzić mój zapał. – Uwierz mi, to nie tak miało wyglądać.
- Tak? No to może mi powiesz, dlaczego jednak tak się stało?
- Chciałem zadzwonić, ale wszyscy zmieniliśmy numery, a to oznacza
czyste kontakty i w ogóle. Napisałbym na Twitterze w DM, ale od kilku
dni-
- Liam, ja nie mówię o tym. Wyjaśnij mi, dlaczego nasz kontakt się urwał. Bardzo proszę.
- Eh… - westchnął - Wiesz, że gdy podpisaliśmy kontrakt z wytwórnią,
zaczęła się gorączka. Nagrywanie płyty, teledysków, wywiady, trasa. Ale
po co ja ci to mówię? Znasz nas jak nikt inny… Hayley, wiesz, że tego
nie planowałem. Nie chciałem urywać z tobą kontaktu, broń Boże! Kiedy
wyprowadzałaś się z Anglii, obiecaliśmy sobie, że nigdy o sobie nie
zapomnimy. Pamiętasz? – uniósł prawą dłoń do góry, a w moich oczach
zabłysła malutka zawieszka z wygrawerowanym napisem Best Friends Forever
– do dziś ją noszę. Nigdy nie byłaś dla mnie tylko kuzynką, wiesz?
Byłaś siostrą, najlepszą przyjaciółką. To z tobą dogadywałem się
najlepiej. A teraz… Cały ten szum wokół naszej kariery, to... zawróciło
mi w głowie. I przepraszam. Ogromnie przepraszam, bo nie chciałem, żeby
doszło do takiego obrotu sprawy. Nie spodziewałem się, że to tak się
skończy. Jeśli dasz mi jeszcze jedną szansę, możemy to naprawić.
Sprawić, żeby było jak dawniej. – cały czas spoglądał mi w oczy. Jego
przemowa była tak przekonująca, że miałam stuprocentową pewność, iż jego
słowa płyną prosto z serca. Cały Liam. Od razu rzuciłam mu się na
szyję. Ten zatopił twarz w moich długich, czarnych kłaczorach.
- Nie spieprz tego, błagam cię. Tęskniłam - powiedziałam, odrywając się
od niego na chwilę. Osiągnęłam apogeum radości. Tego mi było trzeba. Po
chwili uniosłam prawą dłoń do góry i ukazałam Liamowi wiszący na niej
dokładnie ten sam napis – BFF.
- Ja też tęskniłem, bardzo – szepnął.
***
Wszyscy chrapacze, wzdychacze i Apacze (w nocy, przechodząc do łazienki
słyszałam, jak Louis nadaje przez sen "jestem Apaczem, jestem Apaczem") o
godzinie 9 byli w pełni gotowi na wyprawę do szpitala. No, prawie
wszyscy...
- Niall, skończże jeść! - ryknęłam - Daję ci 2 minuty i ani chwili dłużej!
- Sekundeczka, ostatnia kanapka!
- Czekamy przy windzie! Pospiesz się!
- Idę, Booooże, idę! – Horan wybiegł z kuchni z plasterkiem sera żółtego w zębach, pospiesznie zakładając beżowy sweter.
- Wszyscy obecni?
- Tak jest! – odzew był jednogłośny. - Dobra, słuchajcie. Jedziemy na
dwa samochody. Ja zabieram z sobą Zayna i Lou, a Nevaeh pojedzie z
Liamem i Niallerem. W tym samym czasie wyjedziemy, zaparkujemy,
wysiądziemy i wejdziemy do szpitala. Przemkniemy przez korytarz jak
piorun, chociaż zgodnie z ustaleniami powinien on być pusty i jesteśmy u
Hazzy. Zrozumiano?
- Ja! – odpowiedział Niall. Widząc nasze z lekka zaskoczone miny, rzekł: - No cooooo? Chciałem być oryginalny…
***
- Wchodzić, szybko, szybko! – szeptałam gorączkowo. Do szpitala
wkroczyłam jako ostatnia, po upewnieniu się, że żadni fotoreporterzy nie
czają się za nami, przed nami, pod nami, nad nami i obok nas.
Energicznym krokiem wraz z Nevvie przeprowadziłyśmy chłopców pod salę
408.
- Oh, mama – Nev wskazała na panią Kat, zmieniającą Harry’emu okład na
głowie. Nasz lokacz był przytomny, na szczęście. Weszliśmy do sali one
by one.
- Hazza, ofiaro losu! Jak się czujesz, stary? – zapytał Zayn.
- Jak zbity pies. – odparł Styles – A tak na serio – bywało lepiej, nie powiem, że nie…
- Mamo, możemy być tu w szóstkę, nie? – Nev w międzyczasie spytała panią Kat.
- Chwila… chwila… co? - Harry aż podniósł się z łóżka - To jest… to jej
mama?! JEJ mama?! O nie, nie, czegoś takiego nie będę tolerował…
- Harry, co ty wygadujesz, na miłość Boską…
- NIE BĘDZIE MNIE LECZYŁA RODZINA PSYCHOPATÓW!
---
po tygodniu obiecany rozdział numero tres!
znowu krótki, niestety... chyba nie mam talentu do rozpisywania się. a przynajmniej tam, gdzie powinnam.
dziękuję za przemiły feedback pod poprzednim rozdziałem, mam nadzieję, że i tutaj mnie nie zawiedziecie, więc...
znowu krótki, niestety... chyba nie mam talentu do rozpisywania się. a przynajmniej tam, gdzie powinnam.
dziękuję za przemiły feedback pod poprzednim rozdziałem, mam nadzieję, że i tutaj mnie nie zawiedziecie, więc...
KOMENTUJCIE, PLEEEEASE!
o ile znowu dostanę dobry odzew, kolejna część za tydzień.
o ile znowu dostanę dobry odzew, kolejna część za tydzień.
xoxo, M.