środa, 1 sierpnia 2012

chapter three

*Perspektywa Nevaeh*

Stałam w osłupieniu, podczas gdy reszta zespołu z moją przyjaciółką wnosili Harry'ego do naszego mieszkanka. Nagle się ocknęłam. Coś mnie trafiło. Jako ostatnia wleciałam do przedsionka, zamykając z hukiem frontowe drzwi. Starając się oddychać w pełni równomiernie, udałam w stronę drugiego pokoju, w którym panował ogromny gwar.
- Dzwońcie po pogotowie, szybko, dzwońcie! – Niall chodził w kółko jak opętany.
- Nikt nie dzwoni po żadne pogotowie – Hayley zrobiła gest w stylu „chill out everyone, I got it” - Szpital jest dwie minuty stąd, szybko go odwiozę.
- Dobra, jedźmy jak najszybciej… Tylko co my, do cholery, powiemy lekarzowi?! – ryknął zbulwersowany Louis - „Koleżanka nagle zaatakowała kolegę baseballem”?! –spojrzał na mnie mało przychylnie.
- Wyjaśnimy to tak, że… bardzo mocno uderzył się w głowę. – oświadczył Liam, usiłując zachować resztkę opanowania.
- Tak, jasne, czyli siniec na ramieniu ma dlatego, że uderzył się w łeb?!
- CZY U NIEGO W OGÓLE CZUĆ PULS?! – zadarł się Niall – SPRAWDŹCIE TO!
- CHŁOPAKI, chill! – głos zabrał ukryty za sofą Zayn, trzymający Harry’ego za nadgarstek – Puls na szczęście jest, ale jedźmy, póki nie jest za późno… Hay, poprowadzisz, gdzie trzeba?
Brązowe tęczówki Hovy natychmiast zaświeciły się jak dwie gwiazdki.
- J…y…e… TAK, oczywiście, cho-chodźcie, tylko… W moim samochodzie razem z kierowcą i Hazzą zmieszczą się 3 osoby…
- JA JADĘ, JA! – wykrzyknął Louis.
- To nic nowego…
- JA TEŻ JADĘ, MUSZĘ! - zawtórował Niall - Wiem, jak wytłumaczymy wszystko doktorowi, mam genialny pomysł!
Liam już, już otwierał usta, ale…
- I ja. Jadę z Wami. Moja mama jest dziś na dyżurze, załatwię, co trzeba – powiedziałam, w całym tym zamieszaniu przypominając sobie, że mam matkę-lekarkę.
- Jesteś dla nas nieszczęściem i szczęściem w jednym. Trochę. – orzekł Horan.
- Niall, litości... DO WINDY - RAZ, DWA! – zakomenderowała Hayley. Louis i Niall ostrożnie podnieśli poszkodowanego z kanapy i udali się we wskazywanym przez Hovę kierunku.
- Liam, Zayn, nie nabrojcie niczego… - Hayley stojąc w wejściu posłała im (a właściwie Zaynowi) uśmiech, który zniknął w sekundzie, gdy dopowiedziała:
- A z panem, panie Payne, porozmawiam, jak wrócę. Oj, porozmawiam.
Po zjechaniu windą na dół czym prędzej wsiedliśmy do ukochanego Range Rovera Hayley - prezentu od familii na jej 16 urodziny. Niall i Louis ostrożnie usadowili Harry'ego na tylnym siedzeniu, a sami zajęli miejsca po jego lewej i prawej. Podczas gdy Hayley przekręcała kluczyk i odpalała silnik, migiem wybrałam numer telefonu mamy. Powiedziałam, że za chwilę zjawię się w szpitalu z nieco poturbowanym kolegą. Louis ledwo słyszalnie prychnął, szepcząc: "Ehe, nieco". Kiedy mama spytała, czy jest ze mną Hova, potwierdziłam dodając, iż jadą z nami jeszcze dwaj koledzy. Louis wydał z siebie cichy pomruk oburzenia, brzmiący: "Może i koledzy, ale Harry'ego i Hayley". Na pewno chciał, bym to usłyszała. Z miejsca wiedziałam, że jeśli chłopcy zatrzymają się u nas na dłużej, to stosunki na linii Louis - ja nie będą zbyt dobre.
Ba, będą okropne.
Ale... rozumiem go. Gdyby moja więź z Harrym była tak silna, jak jego, również znienawidziłabym osobę, która go skrzywdziła. Nie chcąc pogarszać sprawy, powzięłam postanowienie o jak najrzadszym odzywaniu się w jego obecności. Hayley opowiadając o nim często nadmieniała, że jest mocny w gębie - w zupełnym przeciwieństwie do mnie. Opcja "shut up and don't say a single word" wydawała się więc być najlepszym rozwiązaniem. Dosłałam matce SMS-a, że trzej koledzy to członkowie One Direction, więc lepiej jak najprędzej schować ewentualnie pałętające się po korytarzu nastolatki.
*
Niedaleko wejścia do Fountain Pen Hospital oczekiwała już mama i dwie pielęgniarki. Louis i Niall ułożyli Harry'ego na kozetce. Mama poleciła nam czekać pod dyżurką. Po chwili wraz z pomocnicami i bezwładnym Stylesem oddaliła się w głąb korytarza.
*Perspektywa Hayley*
- Oby nikt nas nie rozpoznał... - powiedział Niall.
- Jak ukrywa się tu jakiś dzienikarz albo fanka i już wie, że z Harrym coś nie tak - mamy przerąbane - Louis wręcz zjechał Nevaeh wzrokiem. Bogu dzięki, nie zauważyła tego. Tommo będzie usiłował wpędzić ją w największe możliwe poczucie winy, jak to on. Za Harry'ego nie odpuści. Od samego początku on i Haz byli dla siebie niczym nieprawdopodobnie zgrane rodzeństwo. Nie zmieniło się to w żadnym stopniu, nawet choć Lou był z Eleanor, przez co zaczęły krążyć przeróżne plotki na temat osłabienia relacji Styles - Tomlinson. Ich bromance był tym z półki opatrzonej napisem "everlasting".
Zachowanie Lou zaalarmowało mnie o tym, że koniecznie powinnam wspierać Nev. Ktoś tak wraźliwy, jak ona, sam nie odeprze jego ataków.
*
- Zapytam ponownie: co stało się panu Styles’owi?
- Kłoda. Spadła na niego kłoda. –odpowiedział Niall.
Doktor Parsons, dobry znajomy rodzicielki Nev, nie wierzył własnym uszom, podobnie zresztą jak ja, Louis i Nevaeh. Owszem, blondyn zapewnił, że ma genialne wytłumaczenie, ale nie spodziewałam się, iż przez swój geniusz rozumie właśnie coś takiego...
- W jakich okolicznościach ta... kłoda znalazła się w zasięgu poszkodowanego?
- A więc… Harry… był na budowie. Tak, właśnie. Stanął za blisko wysięgnika z kłodami i nieszczęśliwie okazało się, że był on niestabilny… Wie pan, czasem się zdarza, po co to rozdrabniać…
- Pan przebywał z poszkodowanym cały czas?
- Ja? Ja… Oczywiście, ma się rozumieć.
- Mhm… Moje ostatnie pytanie: co panowie robiliście na budowie w środku nocy?
- Eee… przyjechaliśmy… po teczkę. Kolega zostawił ją tam parę godzin wcześniej i przypomniał sobie nagle, że ma tam bardzo potrzebne rzeczy, rozumie pan…
- Chciałbym rozumieć – Parsons szepnął pod nosem, po czym zwrócił się do nas:
– Po obdukcji pana Stylesa stwierdziliśmy u niego liczne obrażenia ramion i karku. Wyraźnie widać, że spowodowane są uderzeniami narzędziem o wadze dość ciężkiej-
- Kłodą. – wtrącił Niall.
- Tak… kłodą… - lekarz spojrzał po Niallu wzrokiem człowieka mającego do czynienia z osobą niestabilną psychicznie –Poszkodowany ma również sporego guza na głowie, najpewniej z powodu „kłody”.
- Owszem. – potwierdził Horan.
- Nadłamany został jedynie obojczyk. – lekarz kontynuował, nie zwracając uwagi na Nialla - Dobrze, że panowie zakończyliście trasę, bo wątpię, że poszkodowany występowałby w tym stanie. - Louis aż podskoczył, ale lekarz widząc jego reakcję na słowa o trasie, dodał: - Panie Tomlinson, proszę się nie martwić, wszystko będzie załatwione incognito. Nikt nie dowie się o niczym. - Zarówno Lou, jak i Horan odetchnęli z ulgą. - Pan Styles znajduje się w pokoju 408. Jeszcze nie odzyskał przytomności, ale rano powinien być już kontaktowy. Proponuję więc państwu wrócić do domów, wyspać się, bo nie sądzę, abyście byli wypoczęci, i zajrzeć tu w godzinach porannych.
- Dziękujemy, panie Parsons – rzekła grzecznie Nev – Dobranoc!
Medyk wszedł do dyżurki i zamknął za sobą drzwi. Na korytarzu nie było nikogo poza mną, Nevaeh, Louisem i Niallem. Wszyscy natychmiast skierowaliśmy spojrzenia na Pana-Spadła-Na-Niego-Kłoda.
- Czułem, że to się tak skończy… -powiedział Louis – Kłoda, mój Boże… To nie ma najmniejszego sensu!
- Ma, musisz tylko popatrzeć na to z innego punktu widzenia.
- Do tego trzeba być tobą, Niall. – skwitowałam – Jedziemy do mieszkania.
***
- I co?! – Liam poderwał się z sofy – Co z Harrym?!
- Nev trochę go urządziła… - powiedziałam, upewniając się, że podmiot zdania jeszcze jest w drodze na piętro - Mocno poobijany i dalej nieprzytomny, ale lekarz mówił, że rano wróci do świata żywych. Odwiedzimy go. Do szpitala dostaniemy się szybko i sprawnie, w środku mamy już zapewnione przebywanie tam całkowicie incognito. Dopóki nie złapią nas Directionerki albo dziennikarze, jesteśmy bezpieczni.
- Otóż to – przytaknął Zayn – Damy radę, no worries, Hay.
- Miejmy nadzieję – odparłam słodko – Skoro wszyscy są na miejscu - zmieniłam temat, widząc wchodzącą do apartamentu Nev -  rozłóżcie się z bagażami. Widzę, że sporo ich przytargaliście... Rozumiem, że troszkę z nami pobędziecie, co? – skierowałam pytanie do ogółu.
- Tylko jeżeli nam na to pozwolicie –odpowiedział Zayn.
- Pewnie, że pozwolimy – automatycznie wyszczerzyłam zęby, nie pytając Nev o zdanie. Zayn to jednak na mnie działa…
- Jest nas siedmioro – odwróciłam się w stronę korytarza i zaczęłam głośno myśleć – W sypialni dla gości miejsca wystarczy dla 3 osób, w salonie – dwie sofy… Zmieścimy się idealnie. – klasnęłam w dłonie. – Jaki proponujecie podział, panowie? Nawet nie zauważyłam, kiedy Niall postanowił wykorzystać metodę wyliczanki. Leciała ona jakoś tak:
- Baseball tego dziś nie walnie, kto zajmie ze mną sypialnię, raz, dwa, trzy, tym szczęściarzem będziesz ty! – dzieci wymyśliły sobie kolejny inside joke... - Liam, witaj, stary! Teraz ty, dawaj.
- Baseball tego dziś nie walnie, kto zajmie ze mną sypialnię, raz, dwa, trzy, tym szczęściarzem będziesz ty!
- O, ja? Jakże miło – Louis ucieszył się nieznacznie – Mam dość wrażeń jak na dziś, więc gdzie znajdę moje błogosławieństwo w postaci łóżka?
- Na wprost ciebie, Lou – odparłam.
- Nic nie mówię, nie przejmujcie się mną, wcale i w ogóle nie czuję się pozostawiony z tyłu, wcale i w ogóle… - Zayn użył swojego zwyczajowego tekstu. Powiedział to w tak słodziutki sposób, że prawie zemdlałam.
- Oooo, malutki Bradford Bad Boy śpi sam, samiutki jak Calineczka w łupince… Przytulimy cię na dobranoc, żebyś nie było ci smutno. – Niall od razu wprowadził słowa w życie i uścisnął Malika niczym matka 2-letnie dziecko.
- Calineczka nie mieszkała w łupince. – przypomniałam sobie.
- To moja wersja, Hayley. – Niall poklepał mnie po ramieniu, pochwycił swój bagaż i migiem rozłożył się na łóżku w sypialni. Louis szybko wykonał tę samą czynność.
- Liam, możesz poczekać? – spytałam – Mam ci coś do powiedzenia.
- Um, tak, jasne – odpowiedział, jakby nie wiedząc, czego powinien się spodziewać.
- Nevvie, skoczysz do schowka na pościel? Wiesz, co wziąć, prawda?
- Wiadomo.
- Ja też pójdę, z racji, że nie mam nic ciekawszego do roboty – zaofiarował się Zayn, uroczo się przy tym uśmiechając.
- Dobrze, lećcie – zaszczebiotałam. Rzuciłam Liamowi poważne spojrzenie. – Chodźmy do kuchni.
*
- Liam, czyś ty oszalał?! Nie odzywasz się przez szmat czasu, nie wyrażasz jakiegokolwiek zainteresowania moją osobą, jak już wyrażasz, to robisz to rzadziej, niż ustawa przewiduje, a teraz co? Nagle zjawiasz się w naszym mieszkaniu, w środku nocy i-
- Hayley, spokojnie – Liam próbował ostudzić mój zapał. – Uwierz mi, to nie tak miało wyglądać.
- Tak? No to może mi powiesz, dlaczego jednak tak się stało?
- Chciałem zadzwonić, ale wszyscy zmieniliśmy numery, a to oznacza czyste kontakty i w ogóle. Napisałbym na Twitterze w DM, ale od kilku dni-
- Liam, ja nie mówię o tym. Wyjaśnij mi, dlaczego nasz kontakt się urwał. Bardzo proszę.
- Eh… - westchnął - Wiesz, że gdy podpisaliśmy kontrakt z wytwórnią, zaczęła się gorączka. Nagrywanie płyty, teledysków, wywiady, trasa. Ale po co ja ci to mówię? Znasz nas jak nikt inny… Hayley, wiesz, że tego nie planowałem. Nie chciałem urywać z tobą kontaktu, broń Boże! Kiedy wyprowadzałaś się z Anglii, obiecaliśmy sobie, że nigdy o sobie nie zapomnimy. Pamiętasz? – uniósł prawą dłoń do góry, a w moich oczach zabłysła malutka zawieszka z wygrawerowanym napisem Best Friends Forever – do dziś ją noszę. Nigdy nie byłaś dla mnie tylko kuzynką, wiesz? Byłaś siostrą, najlepszą przyjaciółką. To z tobą dogadywałem się najlepiej. A teraz… Cały ten szum wokół naszej kariery, to... zawróciło mi w głowie. I przepraszam. Ogromnie przepraszam, bo nie chciałem, żeby doszło do takiego obrotu sprawy. Nie spodziewałem się, że to tak się skończy. Jeśli dasz mi jeszcze jedną szansę, możemy to naprawić. Sprawić, żeby było jak dawniej. – cały czas spoglądał mi w oczy. Jego przemowa była tak przekonująca, że miałam stuprocentową pewność, iż jego słowa płyną prosto z serca. Cały Liam. Od razu rzuciłam mu się na szyję. Ten zatopił twarz w moich długich, czarnych kłaczorach.
- Nie spieprz tego, błagam cię. Tęskniłam - powiedziałam, odrywając się od niego na chwilę. Osiągnęłam apogeum radości. Tego mi było trzeba. Po chwili uniosłam prawą dłoń do góry i ukazałam Liamowi wiszący na niej dokładnie ten sam napis – BFF.
- Ja też tęskniłem, bardzo – szepnął.
***
Wszyscy chrapacze, wzdychacze i Apacze (w nocy, przechodząc do łazienki słyszałam, jak Louis nadaje przez sen "jestem Apaczem, jestem Apaczem") o godzinie 9 byli w pełni gotowi na wyprawę do szpitala. No, prawie wszyscy...
- Niall, skończże jeść! - ryknęłam - Daję ci 2 minuty i ani chwili dłużej!
- Sekundeczka, ostatnia kanapka!
- Czekamy przy windzie! Pospiesz się!
- Idę, Booooże, idę! – Horan wybiegł z kuchni z plasterkiem sera żółtego w zębach, pospiesznie zakładając beżowy sweter.
- Wszyscy obecni?
- Tak jest! – odzew był jednogłośny. - Dobra, słuchajcie. Jedziemy na dwa samochody. Ja zabieram z sobą Zayna i Lou, a Nevaeh pojedzie z Liamem i Niallerem. W tym samym czasie wyjedziemy, zaparkujemy, wysiądziemy i wejdziemy do szpitala. Przemkniemy przez korytarz jak piorun, chociaż zgodnie z ustaleniami powinien on być pusty i jesteśmy u Hazzy. Zrozumiano?
- Ja! – odpowiedział Niall. Widząc nasze z lekka zaskoczone miny, rzekł: - No cooooo? Chciałem być oryginalny…
***
- Wchodzić, szybko, szybko! – szeptałam gorączkowo. Do szpitala wkroczyłam jako ostatnia, po upewnieniu się, że żadni fotoreporterzy nie czają się za nami, przed nami, pod nami, nad nami i obok nas. Energicznym krokiem wraz z Nevvie przeprowadziłyśmy chłopców pod salę 408.
- Oh, mama – Nev wskazała na panią Kat, zmieniającą Harry’emu okład na głowie. Nasz lokacz był przytomny, na szczęście. Weszliśmy do sali one by one.
- Hazza, ofiaro losu! Jak się czujesz, stary? – zapytał Zayn.
- Jak zbity pies. – odparł Styles – A tak na serio – bywało lepiej, nie powiem, że nie…
- Mamo, możemy być tu w szóstkę, nie? – Nev w międzyczasie spytała panią Kat.
- Chwila… chwila… co? - Harry aż podniósł się z łóżka - To jest… to jej mama?! JEJ mama?! O nie, nie, czegoś takiego nie będę tolerował…
- Harry, co ty wygadujesz, na miłość Boską…
- NIE BĘDZIE MNIE LECZYŁA RODZINA PSYCHOPATÓW!

---
po tygodniu obiecany rozdział numero tres!
znowu krótki, niestety... chyba nie mam talentu do rozpisywania się. a przynajmniej tam, gdzie powinnam.
dziękuję za przemiły feedback pod poprzednim rozdziałem, mam nadzieję, że i tutaj mnie nie zawiedziecie, więc...
KOMENTUJCIE, PLEEEEASE!

o ile znowu dostanę dobry odzew, kolejna część za tydzień.
xoxo, M.

środa, 25 lipca 2012

chapter two


Perspektywa Hayley

13 marca 2012

Od pierwszego występu One Direction w X-Factor minęło sporo czasu. Jeszcze niedawno moi chłopcy stali w domu Simona, śpiewając „Torn”. Przecież jakby wczoraj przeżywaliśmy razem emocje związane z finałem, a dziś… ich debiutancki album zostaje wydany w Stanach. 
Tak, „Up All Night” za kilka godzin pojawi się na półkach wszystkich amerykańskich sklepów muzycznych.

- Hayley, nie mogłaś po prostu powiedzieć Liamowi, żeby przysłał Ci dwie kopie? – spytała znudzona staniem w kilkumetrowej kolejce Nevvie, zdejmując z uszu słuchawki, w których dźwięczał największy (jak na razie) przebój chłopców – „What Makes You Beautiful”.
- Nie – odparłam stanowczo – wsparcie to wsparcie!

Właściwie miała rację – mogłam to zrobić, jak najbardziej. Pytanie tylko, czy Liam odpowiedziałby mi? 
Ostatnimi czasy nasz kontakt mocno się ograniczył. Koncerty, spotkania z fanami, podróże…
Od dwóch miesięcy jedynym znakiem pamięci o mnie, jaki od niego dostałam, były życzenia urodzinowe na Twitterze. Otrzymałam je też od Louisa, Nialla, Harry'ego i Zayna, który tego samego dnia nawet zadzwonił. Rozmawialiśmy jakieś pół godziny. Potem ni stąd, ni zowąd rozłączył się. 
Od tamtej pory... cisza. Żaden nie odezwał się ani słowem.

W owym momencie stałam w tłumie szalonych dziewczyn, wzdychających: „Ahhh, te loczki Harry’ego”, „Mmm, Zayn jest taki przystojny” (choć w pełni podzielałam ich zdanie, to akurat te doprowadzały mnie do szału, ale starałam się powstrzymywać od gwałtownych ruchów), „Niall to największy słodziak na świecie”, „Słyszałaś, że Liam rozstał się z Danielle? Brałabym go!", „Gdyby tylko mój chłopak był tak zabawny, jak Louis”…
Dzięki Bogu nie dotknęła mnie rozpoznawalność, bo pewnie zostałabym oblężona przez te wszystkie laski, które oddałyby mnóstwo za jakiekolwiek nowe informacje na temat chłopców. 
W Internecie nie miałam łatwego życia. Moje twitterowe interactions nie spały. Ludzie co rusz zasypywali mnie pytaniami, na które, niestety, nie byłam w stanie odpowiedzieć. 
"Co robi Liam? Co słychać u Nialla? Lou podobno był przeziębiony, jak się czuje? Czy Harry serio ma dziewczynę?!"  
Niecałe dwa lata temu takie tematy nie były dla mnie żadną tajemnicą. Z upływem czasu mym jedynym źródłem informacji okazała się sieć.
 
- Hayley, za 2 minuty otwierają! – Nev trąciła mój łokieć.
- Oh, wybacz, zapomniałam się trochę… - bąknęłam, spoglądając na nią najprawdopodobniej głupawym wzrokiem.
- Niech zgadnę… rozmyślasz o Jake'u? Ach, moja zakochana para! – uśmiechnęła się. 

Tak, znalazłam sobie faceta. Musiałam w końcu zapomnieć o Zaynie. Pogodzić się z faktem, że nigdy nie będziemy razem.
Początki z Jake'em były świetne. Szczęście wypełniało mnie do tego stopnia, że informacja o równoległym w czasie odnalezieniu przez Zayna nowej wybranki - piosenkarki Perrie Edwards, wleciała mi jednym uchem, a wyleciała drugim. S z o k u j ą c e. 
Rodzice wpadli w euforię radości dowiadując się, że umawiam się z synem Blake'a White'a, będącego w czołówce listy nowojorskich fachowców do spraw finansów. Nasze uniwersytety dzielił niewielki dystans - on w New York School of Business, ja - w New York School of Law. Po wykładach spotykaliśmy się dzień w dzień. Chodziliśmy na słodkie randki do Central Parku i Starbucks'a, bywaliśmy razem na imprezach... Opiekuńcza natura Jacoba nakazywała mu odwozić mnie na zajęcia z wokalu do Juillard School Of Art. Zaklinał się, że robi to z własnej woli (co musiało być prawdą, bo byłam w posiadaniu własnego pojazdu i prawa jazdy), ale nie udawało mu się ukryć, że niezbyt go to cieszy. O ile rodzice udzielali mi w mojej pasji jako takiego wsparcia i absolutnie nie mieli nic przeciwko, to obiekcje Jake'a były mało motywujące. W okresie zimowym zaborczo twierdził, że "powinnam skupić się na studiach, bo egzaminy końcoworoczne same się nie zaliczą" i tak dalej... 
Wtedy właśnie coś zaczęło się psuć. Jacob zamiast spotkań telefonicznie zaganiał mnie do powtarzania praw obowiązujących w Unii Europejskiej, podczas gdy sam robił... Bóg wie co. Okrutnie wręcz podjudzało mnie jego podejście. Wychodziliśmy na miasto coraz rzadziej. Jake wymawiał się na przeróżne sposoby. A to pisał projekt na temat amerykańskiej bankowości w latach '90, a to celebrował kolejną rodzinną uroczystość, a to odbywał praktyki w Bank of America... 
W styczniu na urodziny sprezentował mi... książkę dotyczącą sytuacji politycznej na Kubie.  
Tego samego dnia Zayn dał o sobie znać. 
Jedna, stosunkowo krótka pogawędka wystarczyła, by moje serce znowu zwróciło się w jego stronę.
Czułam, że stanie się tak prędzej czy później. Nie przygotowałam się jednak na to, że moje uczucia zmienią się w istną matnię.
"W życiu należy kierować się rozumem". Rozum mówił: "Jacob! Nie zapominaj, że Zayn jest zajęty, nie widzieliście się od ponad roku i rzadko łapiecie kontakt!"
"Słuchaj głosu serca". Serce krzyczało: "Zayn! Znacie się jak łyse konie! Jesteście dla siebie stworzeni, my Goodness! Przecież to jego naprawdę kochasz! Co z tego, że jest zajęty? Powinniście się zobaczyć!".
(Historia jak w Twilight, Jacob nawet wpasował się z imieniem)

I bądź tu, człowieku, mądry...

30 marca 2012

Perspektywa Nevaeh

- To czy to? – szturchnęłam w ramię Hayley. Ta wygodniej ułożyła się na sofie. Po chwili łypnęła na mnie kątem oka, westchnęła głośno i szepnęła: ten, wskazując na pudełko z jednym z naszych ulubionych filmów.
Od paru dni takie sytuacje notorycznie się powtarzały. Hayley była niesamowicie przygnębiona, przybita. Zero ekscytacji z powodu końca roku i upragnionego odpoczynku od tłoczonej nam w głowy wiedzy o prawie...
W większym gronie znajomych stwarzała pozory - śmiała się, żartowała. W domu natomiast zachowywała się co najmniej dziwnie. Siadała przy laptopie, coś sprawdzała i migiem stawała się nieobecna. Spryciula regularnie czyściła historię przeglądarki. Nie chciała, żebym odkryła, co takiego ją trapi. Mało się odzywała. Nie spała w nocy. Słyszałam, jak popłakiwała i skrobała kaszmirową zasłonę, wiszącą obok jej łóżka. Było mi jej strasznie żal. Nie jeden raz chciałam zapytać o co chodzi, oznajmić, że może dać upust swoim emocjom, powiedzieć mi o wszystkim. Przecież jestem jej przyjaciółką. Najlepszą. 
***
Mroźna, deszczowa pora. Pierwszy dzień lutego. Ulice Nowego Jorku tętniły życiem, panował zwyczajowy już straszliwy gwar. Tysiące ludzi przechadzających się po mieście, sznury żółtych taksówek, głośne maszyny, kolorowe billboardy. Było mi niesamowicie zimno, chłód szczypał moje zaczerwienione policzki. Postanowiłam wybrać się do najlepszej kawiarni na świecie – Starbucks’a.
Zdjęłam kurtkę i czapkę. Ułożyłam je na miękkiej kanapie. Chwyciłam w zmrożoną rękę torbę oraz portmonetkę z podobizną Marylin Monroe. Uwielbiałam ją.
Podeszłam do kasy i zamówiłam caffe latte – najlepszą na rozgrzanie się. Do tego kilka ciasteczek. Trzymając swoje zamówienie w rękach, już chciałam udać się do stolika, by móc skonsumować zakupioną porcję, gdy stało się to.
Szła zagapiona, i, jak później wytłumaczyła, nie zauważyła mnie. W rezultacie wylałyśmy na siebie obie kawy, powodując tym niełatwe do sprania plamy na ubraniach i... niekontrolowany napad śmiechu, który zapoczątkował przemiłą rozmowę.
Okazało się, że studiujemy na tym samym uniwersytecie, a nawet nie miałyśmy o tym pojęcia. New York School of Law, prawo międzynarodowe. Hayley zaciekawiła mnie swoją osobą. Gawędziło nam się tak świetnie, że grzechem byłoby nie wymienienie się numerami. W miarę upływu czasu poznałyśmy się na tyle dobrze, że na początku nowego roku akademickiego razem kupiłyśmy mieszkanie w słynnej dzielnicy TriBeCa. Dziś jesteśmy jak siostry.
***
Rozleniwionym krokiem podeszłam do kina domowego. Przybliżyłam palec wskazujący do małego guziczka po prawej stronie urządzenia. Jak za dotykiem czarodziejskiej różdżki wysunęła się podkładka na płytę, a ja położyłam na niej cieniutki dysk. Moich uszu doszło ciche skwierczenie i pykanie. Cudowny zapach masełka rozchodził się po całym mieszkaniu. Popcorn gotowy! Odskoczyłam od odtwarzacza i udałam się do kuchni. Wyjęłam gorące opakowanie z mikrofalówki, wyjęłam jedną z porcelanowych misek i wsypałam do niej zawartość papieru. Szybkim ruchem ręki zabrałam ją z mahoniowego blatu i ruszyłam w stronę posłania. Hova (ksywka nadana Hayley przez ludzi z college’u na cześć jej ulubionego rapera, Jaya-Z, z którym dzieli to samo nazwisko) leżała nieruchomo, tępo spoglądając w ekran (jeszcze) nie włączonego telewizora.
Przewróciłam oczami i wskoczyłam na sofę, z której ulotniły się malutkie pyłki kurzu. Patrzyłam na Hayley dosłownie chwilę.
 - Hay-
 - Oglądamy? – spojrzenie. W końcu rzuciła je w moją stronę - jedno, krótkie, acz treściwe. I uśmiech. Pewnie wymuszony, ale było jej z nim do twarzy. Nareszcie. Zamknęłam usta, z których kilka sekund temu miał się wydobyć masywny potok słów. Bywa.
Wcisnęłam jasno połyskujący przycisk „play”... i się zaczęło. Śmiech, płacz, złość i wszystko inne – taką kumulację mogła wywołać tylko dobra komedia. „Pan i Pani Killer” to jedno z niewielu dzieł kinematografii, które w ciągu dwóch godzin potrafi rozśmieszyć i przyprawić o łzy nas obie. Miło było popatrzeć na roześmianą Hayley. Przynajmniej na chwilę zapomniała o tajemniczej sprawie, tak bardzo ją męczącej. Osiągnęłam swój cel.
Od wybuchu z kolejną falą śmiechu powstrzymał nas hałas pochodzący z bliżej nieokreślonego kierunku. Ściszyłam nieco dźwięk produkowany przez czarne głośniki, co spotkało się z dezaprobatą Hayley. Wkurzyła się bardziej, kiedy zatrzymałam projekcję. Położyłam palec na ustach, dając tym samym znak, że ma nastać całkowita cisza.
Wytężyłam słuch najbardziej, jak mogłam. Odgłos dochodził… zza drzwi frontowych?
Podniosłam się z miejsca. Idąc na palcach zbliżałam się do głównego wejścia, po drodze przygarniając kij bejsbolowy, który z niewiadomych powodów złożony w kącie mieszkania spokojnie czekał na użytek. „Chyba się doczekał” – pomyślałam. Spojrzałam na Hovę, która dołączyła do mnie, również krocząc na palcach.
Rozmieściłam ręce na ciężkim, drewnianym urządzeniu i zamachnęłam się jakby do odebrania ostatniej piłki meczu. Znowu szum, jakieś głosy z zewnątrz. Przestraszyłam się. Zauważyłam, że Hayley niczym James Bond nasłuchuje, czeka na nowe sygnały.
Dwie panikary.
Ścisnęłam kij i podniosłam się, by sprawdzić, kogo diabli niosą po północy. Szlag! Na śmierć zapomniałam, że kupiłyśmy mieszkanie z wejściem bez „judasza”. „Nie, to nie będzie potrzebne” – mówiła wtedy Hayley. Jasne, Carter, jasne.
Zaklęłam cicho, po czym delikatnie chwyciłam klamkę. Palce oplotły się wokół mosiężnego uchwytu, ale mięśnie jakby obumarły. Z przerażenia nie mogłam się ruszyć.
 - Na trzy, czte-ry, otwieramy i niezależnie kto będzie stać po drugiej stronie, walisz go tak, jakby od tego miało zależeć życie stanu, zrozumiano? – Hova wydała jasne polecenie. Przytuliłyśmy się tak, jakby miało to być pożegnanie przed wyruszeniem na wojnę, z której nie mamy szans powrotu żywymi.
Głośno przełknęłyśmy ślinę. Co jak co, ale to było okropne.
TriBeCa była nad wyraz spokojną dzielnicą Wielkiego Jabłka. Bez uprzedniej zapowiedzi, praktycznie nikt nas nie odwiedzał. Tym większy był nasz strach wymieszany ze zdziwieniem…
Kto do cholery jest na korytarzu?
W końcu musiałam to zrobić. Ktoś na nas czekał.
Jednym ruchem gwałtownie otworzyłam drzwi i zgodnie z ustaleniami, bez zastanowienia zaczęłam okładać kijem biednego człowieka. Usłyszałam łomot opadającego na ziemię ciała, a potem krzyki. Otworzyłam oczy, a moje przerażenie zmieniło się w zaskoczenie, jakiego nie przeżyłam nigdy w życiu.
 - Czy ty zwariowałaś?! – wykrzyczał mi prosto w twarz, rzucając się na posadzkę. Kto? Louis. Tak, Louis Tomlinson, z zespołu One Direction. Upuściłam kij, a szczęka opadła mi na dół. Nie mogłam uwierzyć. 
Z niechęcią skierowałam wzrok na podłogę. W oku zakręciła mi się łezka, bo leżał na niej Bogu ducha winny Harry. Mój ukochany Harry.
Harry Styles.
Miał zamknięte oczy, a jego policzki straciły jakikolwiek wyraz. Wydatne usta zapadły w małe zagłębienia, a urocze dołeczki zniknęły. Piękne, brązowe loczki osunęły się na bok, ukazując jego bladą twarz. Był bezwładny. Jego ciało zmieniło się w nieruchomy wrak. Czy ja go… zabiłam?
---------
nareszcie jest! rozdział numero dos - dość krótki i na który bardzo długo kazałam czekać, wiem, wiem. było tak z różnych powodów, głównie dlatego, że od teraz prowadzę bloga sama. różne okoliczności, na które nie miałam wpływu sprawiły, że Julka zrezygnowała z dalszego pisania tej historii. spróbuję więc wziąć sprawę na klatę i kontynuować opowiadanie. jeszcze z Julią przygotowałyśmy kilka rozdziałów w przód, szkoda byłoby tak po prostu pozostawić to wszystko.
wyłączając opisane wyżej wydarzenie, sporo czasu nie miałam dostępu do laptopa, gdzie trzymam całe to dzieło.
obiecuję poprawę, tym razem całkowicie serio.
kolejny rozdział, o ile będzie dla kogo wstawić (tak, powtarzam się), pojawi się za kilka dni, max. tydzień, ale zależy to wyłącznie od Was, więc...

KOMENTUJCIE, KOCHANI!


po raz kolejny dziękuję Julce za wspólną pracę przy tym i kolejnych kilku rozdziałach,
so thankful for ya. 


xoxo, M.

sobota, 23 czerwca 2012

chapter one


Perspektywa Liama

No i się zaczęło. Coś, co zapamiętam na długi okres w moim życiu, ba - na zawsze...
Cieszyłem się. Jak cholera, w końcu to było moim największym marzeniem. Dostanie się do drugiego etapu, usłyszenie tylu miłych słów od jurorów na swój temat. Euforia, szczęścia, radość, a kilka miesięcy potem... zawód.

 23 lipca 2010

- Przykro mi, nie przechodzicie do następnego etapu. - kilka słów wypowiedzianych przez Simona i cały mój świat runął. Poczułem ogromny ból. Zrobiło mi się cholernie przykro. Pragnąłem tego tak bardzo, jak niczego innego - pragnąłem, żeby mój sen wreszcie się spełnił…
Gęste, słone łzy powoli spływały po moich policzkach. Nie wstydziłem się tego.
- To koniec - pomyślałem.
Istotnie - to mógł być koniec... a przynajmniej tak mi się wydawało.

***
Cała grupa z powrotem udała się na backstage. Większość zawiedziona, ze spuszczonymi głowami. Nie było słychać żywiołowych rozmów, rozbrzmiewających wśród nas parę godzin temu.
Minęło może 20 minut, może pół godziny, zanim przyszedł do nas facet z produkcji i powiedział:
- Wśród was jest kilka osób, które jury chce z powrotem zobaczyć na scenie. Niall Horan, Zayn Malik, Liam Payne, Harry Styles, Louis Tomlinson.
Cholera. Wyczytał mnie. O co może chodzić?
- Panowie, proszę za mną.
Szedłem jako ostatni.
Scena. Niepewnym krokiem podążyłem na środek za chłopakami. Serce waliło mi jak oszalałe. Kompletnie nie zdawałem sobie sprawy z przebiegu sytuacji. Nie wiedziałem, czego mam się spodziewać.
Stanąłem obok Louisa, który objął mnie ramieniem, co odwzajemniłem. Niesamowicie pozytywny koleś, podobnie zresztą jak pozostała trójka moich towarzyszy. Z każdym zdążyłem wcześniej zamienić przynajmniej parę słów. Zayna spotkałem na lunchu w McDonalds. Pomyślałem wtedy, że byłby świetnym materiałem na przyjaciela. Niall, sympatyczny Irlandczyk i rok młodszy Harry sprawiali to samo wrażenie. Coś mówiło mi, iż fakt, że stoję tutaj i teraz z nimi, a nie kimkolwiek innym, zapowiada coś więcej. Pytanie tylko - co?
- Witajcie, kochani. Dziękujemy, że przyszliście. - zaczęła spokojnie Nicole - Po waszych minach sądzę, że to niezwykle trudny moment. Rozmawialiśmy bardzo długo. Myśleliśmy o Was jako indywidualiach i stwierdziliśmy, że... jesteście zbyt dobrzy, byśmy mogli pozwolić Wam odejść.
Popatrzyliśmy po sobie ze zdziwieniem. Słowa Scherzinger docierały do mnie powoli, ale jednak docierały. W jednym momencie wstrzymaliśmy oddechy.
- Doszliśmy do wniosku, że świetną rzeczą byłoby stworzyć dwa osobne zespoły.
- Zdecydowaliśmy, że przechodzicie dalej - dokończył Simon.
Mój Boże! Nie... Niesamowite! To musi być sen, przecież... Nie wierzę, wow, wow, wow! Łza, tym razem szczęścia, pociekła po moim policzku. Ja i mój zespół (pięknie to brzmi, prawda?) zrobiliśmy grupowy uścisk.
- CARROT! - wrzasnął Louis.
Wręcz trząsłem się z radości. Nie byłem w stanie pomieścić w sobie emocji, jakie skumulowały się w mojej głowie. Mógłbym wyściskać cały świat, przenosić góry, zupełnie, jakbym otrzymał nowe życie!
- Moi drodzy, rzuciliśmy Wam deskę ratunku. Nie istnieje opcja, abyście to zmarnowali. Codziennie będziecie zmuszeni pracować dziesięć, dwanaście, nawet czternaście razy ciężej niż pozostali, żeby w pełni wykorzystać szansę, jaką otrzymaliście. Zaskoczcie nas. - Simon puścił oko w stronę grupy dziewczyn stojących po naszej lewej.
W euforii powróciliśmy na backstage. Wszyscy uczestnicy, którzy przeszli bootcamp, zbiegli się w jedno miejsce. Okrzyki radości, śmiech, płacz wzruszenia, uściski - pozytywna atmosfera powróciła.

   Perspektywa Hayley

Zataczałam kółka wokół stołu jak jakaś wariatka. Trzymając w ręku telefon, oczekiwałam na komunikat "Liam dzwoni". Miał się odezwać, dać znać, czy udało mu się wejść do następnego etapu. W 2008 roku, kiedy znalazł się w barbadoskiej posiadłości Simona, odrzucono go. Dobry Boże, co to było za przeżycie... Okrutny, okrutny zawód. Oby nie spotkało go to po raz kolejny...
20:26. Paznokciami stukałam w obudowę, szepcząc pod nosem "Dzwoń, do cholery, dzwoń". 20:28. Telefon ozwał się głośnym "ALL THE SINGLE LADIES, NOW PUT YOUR HANDS UP!".
- Słucham?
- Cześć, córeczko - zawiodłam się trochę, słysząc w słuchawce mamę zamiast Liama – Jak się masz? Co u ciebie słychać?
- Um, daję radę, czekam na telefon od Liama, dzisiaj jest w bootcampie, ma zadzwonić za chwilę...
- Oh, naprawdę?! Rozłączam się natychmiast, jak tylko porozmawiacie, szybciutko masz przekazać mi wieści!
- Okej, okej, zadzwonię. – mama dała sobie spokój nadzwyczajnie szybko.
- Do później!
20:29.
20:32.
20:35.
20:37.
Ze stresu zaczynała mnie boleć głowa.
20:39 - "ALL THE SINGL..."
- Liam?!
- Mhm...
- Mów natychmiast, udało się?!
- Eh... - westchnął - Nie mam zbyt dobrych wiadomości. -
- J-j-jak to?! - wydukałam ze łzami w oczach.
- Nie przeszedłem...
- Asdfgdhfjkfl - zaniosłam się płaczem.
- ...jako solista, jestem w zespole! - zaśmiał się.
- C-co?! W jakim zespole?!
- Na początku nie przeszedłem. Trochę później mnie i czwórce znajomych kazali wrócić do jurorów, a tamci powiedzieli, że wypuszczenie nas z XF byłoby wręcz grzechem, bo jesteśmy zbyt utalentowani i że postanowili zrobić z nas bandy. Ta-dah!
- Liam, TO CUDOWNE! Jestem z ciebie taka dumna, o Chryste! Nawet nie zdajesz sobie sprawy! Dzwoniłeś do rodziców?
- Jeszcze nie, zrobię to za sekundę.
- Aw, więc dowiaduję się pierwsza? Jak miło! A skoro już o bandzie rozmawiamy... Cóż to za koledzy?
- Obiecuję solennie, że jeśli dostaniemy się na live'y, to ściągnę cię na pierwszą próbę i poznasz ich. Na razie mamy zamiar oswoić się ze sobą, chociaż trudno nie będzie, to równi goście.
- Przysto-
- Nie mnie to oceniać – jak widać moja wypowiedź nie wymagała zakończenia – ale znalazłby się jeden w twoim typie. - zabrzmiało co najmniej kusząco...

9 października 2010


… i było kuszące. Przypomniałam sobie tę rozmowę, wchodząc do londyńskiego studia telewizji ITV1. Liam nigdy nie łamie obietnic, ogromnie cenię sobie u niego tę cechę. Rozpoczynała się próba generalna przed wieczornym show – pierwszym live’em, do którego drogę chłopcy utarli sobie brawurowo wykonując w domu Simona „Torn”. One Direction, bo tak ochrzcił się zespół, miało dla mnie wielki potencjał. Od dawna wiadomo, że boybandy robią istną furorę wśród nastolatek, a tak dobry band jak 1D nie mógł być wyjątkiem od reguły. Wróżyłam im świetlaną przyszłość jeszcze zanim stanęłam z całą piątką twarzą w twarz. Brak ten, na szczęście, za chwilę miał zostać nadrobiony.
Na scenie trwały ostatnie prace montażowe. Widok robił duże wrażenie. Migające światła, przystępny kształt - efekt nieskończenie lepszy, niż na ekranie TV. Kolejny plus - genialna akustyka dźwięków. Tak zachwyciłam się dopracowaną w każdym calu scenografią i ogółem, że nawet nie zwróciłam uwagi na spieszącego do ciągnącego mnie gdzieś za rękę Liama wysokiego, uśmiechniętego od ucha do ucha bruneta.
- Liam, gdzie ty się podziewa… aaaa, okej. Cześć, jestem Louis, ale możesz mówić mi Tommo, tak jest pięknie – wciąż się uśmiechając podał mi dłoń, po czym zawołał:
- Chłopaaaaaaaaaaaaaaki! Chodźcie! Liam przyprowadził swoją dziew…
- Louis, ile razy mam Ci powtarzać, że to KUZYNKA? – zaakcentował „kuzynkę” na tyle mocno, żeby Louis zrozumiał. Usłyszeli to chyba także dwaj nadchodzący panowie – blondyn i „loczek”.
- Heeej, jestem Harry – powitał mnie sympatycznie prezentujący się lokacz.
- A ja Niall, fajnie Cię poznać! – dorzucił od siebie uroczy blondas.
- Was też – odpowiedziałam, a moje wargi sformowały się w nieśmiały uśmiech. Właściwie nie musieli się przedstawiać, imiona każdego z nich wykułam na blaszkę oglądając w kółko odcinki programu nagrane przed paroma miesiącami, a wyemitowane w telewizji dopiero we wrześniu. Mojej uwadze nie uciekło, że było ich czterech - kogoś brakowało…
Znowu skierowałam wzrok w stronę sceny. W światłach reflektorów stała piękna Afroamerykanka. Jak ona się nazywała?… Wytężyłam szare komórki, by przypomnieć sobie tę dziewczynę. Ach, tak! Rebecca Ferguson!
Mocne nagłośnienie uwydatniało jej typowo soulowy wokal o wyjątkowym wydźwięku w klimatach Arethy Franklin. Kończyła śpiewać swoją piosenkę, hit sprzed dwudziestu paru lat – „Teardrops” Womack & Womack. Zaaranżowana w nieco inny sposób niż oryginał, w dodatku w takim wykonaniu, brzmiała wspaniale. Ostatni takt utworu. Rozległy się owacje od obecnych na sali.
- Brawo, Becky! – krzyknęła Mary Byrne (którą również zapamiętałam). Rebecca wsunęła mikrofon w uchwyt statywu, po czym podbiegł do niej przystojny, ciemnowłosy chłopak, objął ją i dał całusa w policzek.
- Zayn, podejdź na chwilę! – krzyknął Liam.
Ten z kolei odwrócił się, szepnął coś do obejmowanej Ferguson, dłonią wskazując na nas i przybiegł.
- Co tam? Oh, cześć, Hayley – Zayn zwrócił się do mnie, uroczo się uśmiechając – Liam często o Tobie wspominał.
Bum, trach – strzała Amora ugodziła mnie prosto w serce.
Wystarczyło jedno spojrzenie w te piękne, brązowe oczy, żebym przestała widzieć świat poza kimkolwiek innym. Dopiero spotkanie na żywo utwierdziło mnie w przekonaniu, że to o nim mówił Liam twierdząc, iż „znalazłby się jeden w moim typie”.
Szkopuł w tym, że miłość, którą zapałałam do Zayna, była, jak można się domyślić, czysto platoniczna.

30 listopada 2010

 - Cześć wszystkim! – krzyknęłam, zwyczajowo już wbiegając do studia wtorkowego ranka.
- Heeeeeeej! – odzew był dość spory, mimo, że członków ekipy ubywało z tygodnia na tydzień.
- Hayley, słonko, czeeeeść! – zawołała Cher, biegnąc do mnie w podskokach – Masz ze sobą coś dobrego? – zrobiła minę zgłodniałego zwierza, spoglądając do mojej torby.
- Gdybym przyszła bez ciastek, pewnie byś mnie zabiła, co? – zaśmiałam się, wyjmując paczuszkę z rarytasem panny Lloyd.
- Stara, uwielbiam cię. Pewnego dnia odwdzięczę ci się za to cudo, nie wiem jeszcze, w jaki sposób, ale zrobię to! – Cher zmierzwiła mi grzywkę i oddaliła się w stronę Savana – nauczyciela śpiewu, który gestami wzywał ją z dystansu kilkunastu metrów.

X-Factor mijał, jak z bicza strzelił. Iście wyborna edycja. Bywały odcinki, kiedy wybranie najsłabszego ogniwa sprawiało jurorom nie lada trudność. Przykładem – Aiden i Katie, w których to przypadku dwójka jurorów postawiła na Grimshawa, a dwójka na Weissel. W deadlocku Aiden otrzymał mniej głosów od publiczności i pożegnał się z programem. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jakie nerwy oboje musieli przeżyć. Sama doświadczyłam podobnych tydzień później, gdy Cher, moja serdeczna przyjaciółka, trafiła do showdownu. Bogu dzięki, Cowell, Cole i Walsh stanęli za nią murem. Jeśli o chłopców zaś idzie – nie było się o co martwić. Radzili sobie niczym tornado. Zyskiwali coraz więcej zwolenników, co, biorąc pod uwagę nadchodzący półfinał, było czynnikiem niesamowicie ważnym. Choć to jakże znaczące wydarzenie już deptało im po piętach, nie tracili dobrych humorów. Zawsze rozbrajająco weseli. I jak tu ich nie kochać?
„Ich” (w moim przypadku) ze szczególnym naciskiem na jednego…
Początkowo stwierdziłam, że mi przejdzie. Że to kolejne, przelotne zauroczenie. Tydzień, może dwa i koniec. Pomyliłam się. Ogromnie. Widywaliśmy się praktycznie dzień w dzień i za każdym razem moje serce szybciej biło na jego widok. Wpadłam jak śliwka w kompot. Nieszczęśliwa śliwka, dodam.
Zaprzyjaźniliśmy się, nawet bardzo. O ile przy Harrym, Louim, Niallu i Liamie sprawa kumpelskiego traktowania była prosta, to przy Maliku (z niewiadomych powodów w nasz zwyczaj weszło nazywanie siebie nawzajem po nazwisku) ciągle musiałam się pilnować, byle nie powiedzieć o parę słów za dużo. Mam tu na myśli jakieś nagłe wyznanie miłości czy coś w tym guście.
Mimo to rozmawialiśmy z sobą jak przyjaciele od wieków, wszystko grało i śpiewało, dopóki w okolicy nie zjawiała się Rebecca. Cała uwaga Zayna skupiała się od tamtej chwili wyłącznie na niej. Nie ma się czemu dziwić… zakochani tak już mają, prawda?
Dnia dzisiejszego panowie byli ponadprzeciętnie zaspani. Harry co kilka sekund przymykał oczy, Louis ucinał sobie drzemki pod sceną, Niall bez przerwy ziewał, Liam popijał trzecią już kawę, jedynie pełen energii Zayn śmiał się na okrągło.
- Zarwana nocka, chłopcy?
- Ehe… - mruknął Harry, zakładając ręce na klatkę piersiową i spuszczając głowę.
- Nałogowcy – zachichotał Malik.
- Ah, rozumiem… Że też pozwolili Wam trzymać w salonie to nieszczęsne PlayStation… Powinnam o tym pogadać z Simo-
- NIE! – zawołali równo Liam, Harry i Niall.
- Wła…śnie… nie. – wymamrotał Louis, który najwyraźniej stwierdził, że moja „groźba” nie była warta rozbudzenia się.
- Pan Malik nie dołączył do towarzystwa, jak mniemam?
- No coś ty. – zaprzeczył Zayn - Czy istnieje coś mniej pożytecznego od tracenia czasu przy głupiej konsoli?
- Zapytał człowiek, który zazwyczaj spędza wieczory na robieniu sobie jednej fotki, czasem dwóch, ewentualnie dziewięciu… - rzucił Harry.
- Pff – prychnął Malik - chciałbyś, Panie-Jestem-Taki-Seksowny-I-Te-Loki-Wow…
- Przesadziłeś – Hazza podniósł się z podłogi i popatrzył na Zayna wrogim wzrokiem. Ten, wyczuwając gonitwę, niczym młoda sarna pognał w głąb hali. Styles nie zwlekając podążył za nim. Co chwila dało się słyszeć okrzyki typu „nie złapiesz mnie, pacanie” czy „nawet nie tykaj moich włosów, bo pożałujesz”. Dzieci…
- Jakieś nowe wieści z domu? – spytał nagle Liam.
- Nic a nic. Spokój. – odpowiedziałam.
- Aa… yyy… no… ten tego… - usiłował nawiązać jakiś temat, notorycznie spoglądając w kierunku sceny, gdzie rozgrzewali się tancerze. Patrzył w jeden określony punkt. Okazała się nim prześliczna dziewczyna o cudownych kręconych włosach. Nie było mi dane zauważyć jej nigdy wcześniej.
- Liam… chciałbyś mi coś powiedzieć? – uśmiechnęłam się, wskazując na obiekt spojrzeń mojego kuzyna.
- Hehe, bo wiesz… - zaśmiał się nerwowo, po czym wydukał – Chyba… znaczy, nie jestem pewien, ale odnoszę wrażenie, że… raczej… nie na 100 procent, nie myśl, że to coś poważnego, ale…
- Zakochałeś się.
- Eh… tak, właśnie.
- Liamku, czy coś w tym złego?
- Nie… tylko… boję się. Bo… gdyby faktycznie coś się wydarzyło, to… nie chciałbym, żeby… żeby skończyło się jak wtedy.
- Rozmawialiście ze sobą?
- Dużo razy. Ma na imię Danielle. – rozpromienił się – Parę lat starsza, ale to nieważne. Popatrz na nią, jaka piękna. Świetnie tańczy, po prostu genialnie. I jest przesłodka. Ma śliczny akcent. Mógłbym jej słuchać całymi dniami.
- Sądzisz, że ona też coś do Ciebie-
- Właśnie. Najlepsza rzecz. Wydaje mi się, że tak. – wyszczerzył zęby w rozbrajającym uśmiechu.
- Chłopie, na co ty jeszcze czekasz? Uderzaj do niej! Jeśli naprawdę jest taka, jak mówisz – nie masz czasu do stracenia.
- Mówisz…?
- Zawsze warto spróbować – poklepałam go po ramieniu.
- Mam nadzie-
- Złapałem ciula, złapałem! – Liamowi swym okrzykiem przerwał Harry, ciągnący Zayna za rękaw jego kraciastej koszuli.
- Cieszymy się, Harold – rzekł Niall.
- Ba… bardzo. – ziewnął Louis.
- Harry, zostaw mnie, mam połączenie! – Zayn zaczął się wyrywać z uścisku Hazzy, wolną ręką wyjmując komórkę z kieszeni spodni.
- Ehe, już lecę…
- MAMA DZWONI! – ryknął Zayn.
- Dobra, dobra, idź… - Harry znając czułość Malika na punkcie mamy puścił go wolno. Zayn oddalił się na parę metrów. Rozmawiając przeszedł kilka kroków i… stanął jak wryty. Konwersacja nie trwała zbyt długo. Schował telefon. Widziałam, jak jego twarz, czerwona od śmiechu, nagle robi się strasznie blada, a później znowu czerwona - od powstrzymywanych łez. Bez zastanowienia podbiegłam do niego.
- Zayn, coś… coś się stało?
- Mój dziadek… nie żyje… - Malik rozpłakał się jak małe dziecko. Kompletnie mnie zaskoczył. Będąc osobą cholernie wrażliwą, zareagowałam dokładnie w ten sam sposób.
- Koch- - w porę ugryzłam się w język – Zayn, tak strasznie mi przykro… - powiedziałam, przytulając go mocno. Nie obchodziło mnie zdanie Rebecci (której, dzięki Bogu, dziś nie widziałam) czy kogokolwiek innego. Musiał czuć wsparcie. W takich chwilach potrzebne jest jedynie to.
Chłopcy dołączyli do nas czym prędzej. Zdążyli usłyszeć, o co chodzi.
Nikt nie odzywał się ani słowem.

Usiedliśmy na kanapie. Zayn ukrył twarz w dłoniach. Liam i Niall objęli go.
- Będę… musiał… jechać do Bradford na parę dni… Poradzicie sobie beze mnie… w tym tygodniu… prawda?
- Stary, nie martw się. Teraz nie to jest najważniejsze. – powiedział Louis.
- Wrócę… wrócę w sobotę… Wtedy-
- Zayn, damy radę. – zapewnił go Harry – Rodzina na pierwszym miejscu, tak?
- T-t-tak…
- Hayley – szepnął Louis – Pozwolisz na sekundę?
- Jasne.
Tomlinson wziął mnie na stronę i, upewniając się, że słyszę go wyłącznie ja, rzekł:
- Zabierz Zayna do domu. Dopilnuj, żeby się spakował i-
- Wiem, Lou, wiem. Ze mną nie zginie.
- Dlatego mówię to tobie. Pociesz go trochę.
- Zrobię, co w mojej mocy. – poprzysięgłam.
- Jestem tego pewny, jak niczego innego. Wiem, że baaaardzo Ci na tym zależy. Widać w Twoich oczach już od dawna.
- C… co? Jak… skąd… Louis…
- Spokojnie, nikomu nie powiem. Masz moją obietnicę. A teraz – mówiąc to, wręczył mi pęk kluczy – jedź. Frontowe drzwi otworzysz tym złotym.

***

Stosunkowo krótka droga do willi uczestników X-Factor przeminęła mi na słuchaniu rozmowy Zayna z mamą dzwoniącą ponownie, by uzgodnić szczegóły przyjazdu do Bradford. Z tego, co wyłapałam, jego ojciec już był w drodze do Londynu i za dwie godziny miał zjawić się w okolicach obecnego lokum syna. Malik skończył rozmowę akurat w momencie, kiedy zaparkowałam samochód przy monumentalnym wręcz białym domostwie.
- Chodźmy – powiedziałam łagodnie, trzaskając drzwiami należącego niegdyś do Ruth samochodu. Zayn powoli wygramolił się z auta.

Mimo zapewnień Louiego o tym, że One Direction poradzą sobie podczas prób i bezproblemowo wystąpią w całości podczas sobotniego live’a, Zayn nie był ani odrobinę spokojniejszy. Wpadł do swojego pokoju, wyjął walizkę i chaotycznie pakował pierwsze lepsze rzeczy.
- Hayley, też myślisz, że to, że mnie nie będzie, nikomu nie utrudni pracy?
- Komu nie utrudni, temu nie utrudni… - bąknęłam pod nosem.
- Co?
- Nie, nie, nic – powiedziałam zmieszana - Mówiłam, że… że w sobotę na pewno będzie w porządku. Ile zespołów robiło takie spontany… Jesteście świetni, nie ma się co nad tym rozwodzić. Macie mój stuprocentowy support.
Zayn pociągnął nosem.
- Dzięki, Hay. Nie wiem… nie wiem, co ja bym bez ciebie zrobił.
Takiego wyznania się nie spodziewałam, przyznaję. Co więcej – Zayn bez zbędnych cergieli przytulił mnie tak, jak ja jego prawie godzinę temu.
- Nie masz mi za co dziękować, Zayn. Przecież… od tego są przyjaciele, nie? – wysiliłam się na uśmiech, choć było trudno.
- Co do przyjaciół… Dzwoniłeś do Rebecci?
- Um… Nie. Zadzwonię później, o ile w ogóle jeszcze ją to obchodzi…
- Jak to? Pokłóciliście się?
- Ta… Szkoda gadać. Wszystko się, za przeproszeniem, pierdoli. – rzekł, pakując ulubiony czerwony sweter do torby i zasuwając ją.


***

Moich uszu dobiegł dochodzący z zewnątrz dźwięk silnika.
- Zayn, twój tata przyjechał!
Malik zwlókł swój bagaż po schodach. Szybkim rzutem oka sprawdził jego zawartość.
- No to… lecę. Hay, jestem ci ogromnie wdzięczny. Bądźmy cały czas w kontakcie, okej?
- Wiadomo, będziemy. Gdybyś chciał pogadać – wiesz, gdzie dzwonić. – uśmiechnęłam się lekko – Trzymaj się.
- Ty też. – szepnął, przytulając mnie po raz ostatni na kolejnych kilka dni.
Stojąc w drzwiach, pomachał mi na pożegnanie i zniknął. Dwie, trzy minuty później zobaczyłam oddalającego się czarnego Mercedesa.

Przyszła odpowiednia chwila na przemyślenia.
Głównym tematem chodzącym mi po głowie była perspektywa tego, jak dalej potoczy się związek Zayna z Rebeccą. Kłótnia musiała być naprawdę poważna, skoro Zayn stwierdził, że jego dziewczyna ma go gdzieś. Najpewniej zabrzmię okrutnie egoistycznie, ale… odpowiadał mi ten stan rzeczy. Zabecca mogła zmierzać do swojego końca, co logicznie dawało szansę na początek Zayley (zdążyłam opracować tego typu detale kawał czasu temu). Owa szansa zwiększyła się wraz z dzisiejszym dniem, gdy to kto pocieszał Zayna będącego w dołku?
Ja.
Nie Rebecca.

Został mi zaledwie miesiąc...
Ale kto wie, może coś z tego wyniknie...

_____________________________________________________________
zgadnijcie, kto w końcu zebrał się w sobie i skończył rozdział?
taaaaaak, my. :D
ogromnie przepraszamy, że musieliście czekać aż tak długo.
koniec roku = poprawki i te inne, a i nas to nie ominęło.
co było, to było - powracamy i postaramy się sprężyć się z drugim rozdziałem tak szybko, jak to będzie możliwe... o ile będzie dla kogo (:

KOMENTUJCIE, SKARBY.
xoxox, M & J

poniedziałek, 4 czerwca 2012

prologue

Styczeń 2010

- Pasażerowie są proszeni o zapięcie pasów, za chwilę lądujemy – sygnał zakończenia podróży na londyńskim lotnisku Heathrow rozległ się na pokładzie.
Posłusznie wykonałam polecenie z kokpitu. Zdjęłam słuchawki i schowałam iPoda do kieszeni.
Zwróciłam wzrok w stronę okna. Pas startowy zarysowywał się pod nami coraz widoczniej. Oznaczało to tylko jedno:
Rozpoczynam 12 miesięcy życia w Anglii…
Fakt, że znalazłam się właśnie TU zadowalał mnie w 100%.
Teoretycznie do tej pory wiodło mi się znakomicie - skończyłam szkołę z dobrym wynikiem, zdałam egzamin na prawo jazdy za pierwszym podejściem, zaakceptowano moje podania do kilku świetnych uniwersytetów – żyć, nie umierać.
W praktyce wyglądało to zupełnie inaczej – od paru dobrych lat byłam stałym obiektem żartów moich „znajomych”. Kujonka z bagażem kilku dodatkowych kilogramów o nierealnych ambicjach – za takową uchodziłam w ich oczach.
„Hayley idzie – śmiejemy się. Hayley siedzi – śmiejemy się. Hayley oddycha – śmiejemy się. Hayley śpiewa – śmiejemy się nawet bardziej. Gdzie niby zajdzie taki wieloryb?” Mniej więcej tak prezentowała się mentalność ludzi, których stałam się ofiarą, a którzy wiedzieli o mnie tyle, co nic.
Kujonka? Cóż, patrząc prawdzie w oczy, uczyłam się tylko do testów. Poza tym zawsze albo miałam szczęście, albo pomagała mi dobra pamięć. Należałoby dodać, że owe szczęście przydarzało mi się sporo razy i w taki oto sposób wyrobiłam sobie opinię nerda.
Co do śpiewania…. W pewnym momencie doszło do tego, że przestałam to robić. Ba, wychodzić z domu. Uwierzyłam im. Chodziły mi po głowie przeróżne myśli, włącznie z najgorszymi – o samobójstwie.
Było to całkiem niedawno, miesiąc przed zakończeniem liceum. Rodzicom nie umknęło moje ciągłe popłakiwanie po kątach, małomówność (która w moim wypadku była ewenementem). Jakiś czas temu ogłosili: „Jedziesz do Anglii. Na cały rok. Odpoczniesz od tego wszystkiego, nabierzesz sił przed college’em”.
Pomysł trafiony w dziesiątkę.
Cieszyłam się na powrót do korzeni. Mama, rodowita Brytyjka, opuściła Wolverhampton paręnaście lat temu, kiedy tata – Jankes z krwi i kości musiał wracać do Nowego Jorku. Miałam wtedy 5 lat. Od tamtej pory nie widziałam się na żywo z żadnym z członków naszej angielskiej familii. Najbardziej tęskniłam za równym mi wiekiem kuzynem. Zawsze wspierał mnie w najtrudniejszych chwilach. Regularne rozmowy na Skype nie są jednak w stanie zastąpić spotkania twarzą w twarz…
Z nim bawiłam się całymi dniami w okresie zwanym przeze mnie „pre-amerykańskim”. Niestety, pamiętam z niego niewiele. Na pewno mówiłam z brytyjskim akcentem, który zniknął w miarę wdrożenia się w nowojorskie otoczenie. Teraz moje próby naśladowania go brzmią co najmniej żałośnie. Kuzyn wyperswadował mi to 3 dni temu, kiedy umówiliśmy się, że wraz z wujkiem odbiorą mnie z lotniska.
Nie chcąc zostać niezauważoną, po wyjściu z samolotu przystanęłam w strategicznie odpowiednim miejscu i wyczekiwałam ich przyjazdu.
Minął kwadrans. I dwa.
Tabuny ludzi zasłaniały mi widoczność, a po krewnych ani widu, ani słychu. Dopadły mnie obawy: co, jeśli zapomnieli? Może moja pozycja zawiodła i ominęli mnie, nie rozpoznając?
Niee, niemożliwe, obaj doskonale wiedzą, jak wyglądam… Dałam im wskazówki w kwestii ubioru, w jakim zjawiłam się na lotnisku. O ile je zapamiętali, odnalezienie mnie powinno być dla nich prostą rzeczą.
Nerwowo przetrząsnęłam torbę w poszukiwaniu telefonu. Triumfalnie wyjęłam go spośród różnej maści kartek, długopisów i masy innych drobiazgów tylko po to, by zobaczyć komunikat: „battery low, please charge your phone”… Wspaniały start, nie ma co…
Każdy rozsądny człowiek będący w mojej sytuacji rozejrzałby się, poszedłby do punktu informacyjnego czy czegoś w tym rodzaju i zadzwoniłby, gdzie trzeba. Ja natomiast nadal stałam jak kołek, szepcząc do siebie:
- Tylko spokojnie…
W końcu pomyślałam: „Hayley, idiotko, idź gdzieś, zrób cokolwiek sensownego!”.
I ruszyłam przed siebie, nie obierając konkretnego celu. Niczym dziecko we mgle błądziłam pośród tłumów podróżujących. Na ścianach poszukiwałam jakiejkolwiek wskazówki w postaci mapy kompleksu, ewentualnie tabliczki z napisem „exit –>”. Nie widząc ani jednego, ani drugiego, powoli wpadałam w załamanie nerwowe. Telefon – padnięty, ja –  zagubiona na gigantycznym lotnisku… Nic, tylko usiąść i płakać.
Jak ostatnia panikara, z załzawionymi oczyma przycupnęłam na podłodze, gdy wtem… do moich uszu dotarł znajomy głos:
- Hayley! Hayley!
Odwróciłam się i, ku swojej niesamowitej uciesze, ujrzałam nadbiegającego Liama.
- Nareszcie! Strasznie się martwiliśmy, nie odbierałaś telefonu, myślałem, że coś się stało…
- Walić to – wypaliłam – Dobrze cię widzieć! – powiedziałam, rzucając mu się na szyję. Chłopak przyjął moje entuzjastyczne powitanie z aprobatą. Zaraz potem zlustrowałam jego posturę od stóp do głów i pamiętając jego fascynację filmem „High School Musical”, stwierdziłam:
- No, no, panie Bolton, zmężniał pan!
- Przeeestań, mała, dobrze wiesz, że już się do niego nie porównuję.
- Mała? – u, zabolało – Chyba żartujesz… jesteś wyższy o pół stopy [ok. 15 cm], może mniej? To tyle, co nic!
- Pff, wcale nie tak mało!
- No co ty? Wie-
- Dobra, cisza, koniec z tym. Aby było oficjalnie – Hayley Giselle Carter, witaj z powrotem w Zjednoczonym Królestwie! – Liam uśmiechnął się w stylu przewodnika wycieczek - Żebyś nie zawodziła, że zwinęli ci walizki, na wstępie mowię, że tata zabrał je i wpakował do auta, więc jedyne, co nam pozostaje, to wracać do Wolverhampton.
- Cudownie – odparłam, zadowolona z braku powodów do palpitacji serca – Jakieś plany na dziś?
- Krótkie i zwięzłe – podrzucamy do domu Twoje rzeczy i ruszamy prosto do Birmingham.
- Jest tam coś ciekawego do zwiedzenia?
- Jasne, ale nie o zwiedzanie chodzi- odpowiedział, uśmiechając się szeroko – Jadę na przesłuchania do X-Factor.
- Rany Boskie! Nie pisnąłeś nawet słówkiem! Jak mogłeś zapomnieć, czekam na to od 2 lat! Mów szybko, co zaśpiewasz?
- Cry Me a River.
- Jus-
- Michaela Buble. – uprzedził mnie, znając me ogromne zamiłowanie do Timberlake’a.
- Szkoda, byłbyś w tym niezły… ale w zasadzie tamto jest bardziej castingowe, dobry wybór. Nieprzypadkowy, mam rację?
- Nie gadajmy o tym – przybrał niezbyt wesoły wyraz twarzy – Chcę z nią skończyć raz na zawsze… i zrobię to dzisiaj.
Nadal miał złamane serce, nie sposób było nie zauważyć. Gdybym spotkała tą dziewczynę, na miejscu udusiłabym ją gołymi rękami. Trzeba być do reszty pozbawionym uczuć i rozumu, żeby zostawić tak wspaniałego, zakochanego bez pamięci chłopaka, w dodatku w Boże Narodzenie…
Liam mocno to przeżył. Nic dziwnego…
Nie chcąc sprawiać mu przykrości, czym prędzej zmieniłam temat. W trakcie konwersacji, obeznany w topografii lotniska chłopak bezproblemowo poprowadził mnie do wyjścia, gdzie oczekiwał nas wujek Geoff.
- Proszę, proszę, kogo my tu mamy! – zawołał – Panna Carter w Anglii! – uścisnął mnie i zakomenderował:
- Szybko, pakujcie się do środka, nie chcę myśleć, co Karen wyczynia w domu…

*

Przemierzając dystans, przez okno pojazdu podziwiałam widoczki – ładne, staromodne kamienice kontrastujące z nowymi budynkami w stylu modernistycznym, restauracje, kluby, parki… Kawałek potem – niewielki las, od czasu do czasu jeziorko, przejazd przez most i kolejne zabudowania… Gdyby kazano mi dotrzeć tutaj całkowicie samej, zaginęłabym już na starcie. Po około dwóch godzinach jazdy, spędzonych na pogawędkach na wszelkie tematy, dotarliśmy do wolverhamptońskiego lokum rodziny Payne’ów.

W zasypanym śniegiem ogrodzie stał pięknie odrestaurowany bungalow. Nijak nie przypominał miejsca, w którym jako dzieciak przebywałam dnie i noce. Zniknęły pamiętne huśtawki, piaskownica, ręcznie robiona karuzela…
Niezmienna zaś pozostała promienna i uśmiechnięta od ucha do ucha ciotka Karen, która obecnie energicznie machała do nas z okna.
- Ekipa, wysiadamy! – wujek Geoff jako pierwszy opuścił auto, udając się w stronę bagażnika. Liam kiwnął głową w stronę domu.
- Chodźmy.

*

Karen wyskoczyła zza drzwi i od razu obsypała mnie uściskami i pocałunkami.

- Hayley, kochana moja! Niech no cię przytulę! Ależ ty wyrosłaś! – tekst przy rodzinnych spotkaniach – zawsze ten sam - Zupełnie, jakbym widziała Alice (mama) w twoim wieku! Jak minęła podróż? - ciotka zabrała ode mnie płaszcz i z ogromnym ceremoniałem powiesiła go na wieszaku.
- Dobrze, nie narzekam - odrzekłam, zdejmując brązowe kozaki - Jedzenie nie było za smaczne, jak to w samolo-
- Przewidziałam to – przerwała mi od razu - i przygotowałam na obiad Twojego ulubionego kurczaka według przepisu babci! W gotowaniu nie jestem dobra jak Twoja mama, ale myślę, że nadaje się do wszamania. – wyszukane określenie…
- Och, ciociu, nie musia-
- Oczywiście, że musiałam!
- Nie byłaby sobą, gdyby się powstrzymała – zaśmiał się wujek.
- Pewnie jesteś zmęczona, co? – Karen spojrzała na mnie skonsternowana.
- Nie, wszystko w porządku – uśmiechnęłam się - Pojadę z Wami do Birmingham.
- Nie masz ochoty odrobinę się zdrzemnąć? Może-
- Ciociu, jestem w świetnym stanie i jednym kawałku, spo-
- Dobrze, no, dobrze, niech będzie. – uff…- Ale bez zapokarmowania nikt nigdzie się nie rusza! Siadajcie do stołu. Ruth, Nicola i babcia za chwilę przyjadą.

*kilka godzin później, Birmingham City Hall*

- Denerwujesz się? – ciotka ścisnęła dłoń Liama.
- Dam radę, mamo… To nie pierwszy raz…

- Liam Payne, wchodzisz! – oznajmił słynny pan w słuchawkach.
- Trzymajcie kciuki…
- Pokaż im, synu, wierzę w Ciebie! – zakrzyknął ochoczo wujek, kiedy nasz aspirujący gwiazdor udał się na scenę.

Ponieważ jego przejście do następnego etapu było dla mnie rzeczą oczywistą (rzadko się zdarza, by Simon Cowell popełniał dwa razy ten sam błąd, poza tym – wokal Liama jest nie do pobicia), a do tego bliska zawału ciotka Karen nadzwyczajnie przeżywała występ syna, korzystając z uwagi wszystkich skupionej na gwieździe dnia, udałam się na spacer po hali.

Chętnych do zdobycia sławy zjawiło się naprawdę mnóstwo. Podziwiam ich. Wątpię, że sama odważyłabym się na stanięcie przed samym Simonem Cowellem i zaśpiewanie czegokolwiek…
Widok potężnych grup roztrzęsionych dziewczyn i [jedynie troszkę] bardziej opanowanych panów, przez które zmuszona byłabym się przeciskać, chcąc zająć którąś z czerwonych kanap ustawionych na korytarzu, zamiar przechadzki poszedł w niwecz. Na szczęście znalazłam ustronne miejsce w kącie. Usadowiłam się (mało wygodnie) i włączyłam telefon, który zregenerował się po kilku godzinach nieużywania. Natychmiast dostałam SMS-a:
- „Cześć Kochanie, doleciałaś szczęśliwie? Nie dzwonisz, martwimy się… Odpisz szybko, już tęsknimy!”
- „Cześć mamo, wszystko okej, jestem z Liamem na castingu do X-Factor Buziaczki!”
- „Casting?! Skarbie, miałaś iść do naszej edycji, a tutaj taka niespodzianka?!”
- „Mamo, przecież Liam śpiewa… Oh, o wilku mowa, kończy prezentację, biegnę na backstage… Potem zadzwonię, ucałuj tatę!”

*

Nicola gestem ręki kazała mi przyspieszyć.
- Żałuj, że cię nie było… dał czadu!
- Jestem z niego taka dumna! - dorzuciła babcia Shelby.
- Mnóstwo straciłaś – dopowiedziała Ruth.
Zgromadzona gawiedź wręcz zachłystywała się w zachwytach. Podnieśli spory rozgardiasz, jednak jak szybko zaczęli wzdychać, piszczeć i wydawać tego typu dźwięki, tak szybko umilkli. Wcześniej wspomniany pan w słuchawkach podszedł do nas, przykładając jednocześnie palec do ust w poleceniu uciszenia się.
Zwróciliśmy głowy w stronę ekranu i zobaczyliśmy twarze Simona Cowella, Cheryl Cole, Louisa Walsh’a i Natalie Imbruglii.
Po kolei wypowiedzieli się na temat Liama w samych superlatywach (jak najbardziej uzasadnionych), po czym Walsh oznajmił:
- Czas na głosowanie. Mówię… tak.
- Bez żadnych wątpliwości - tak. – orzekła Cheryl.
- Absolutnie tak! – zawtórowała Natalie.
- Simon… to ten sam chłopak, którego na Barbadosie odesłałeś z kwitkiem! – przypomniał Cowellowi Louis.
- Miał zaledwie 14 lat i nie był gotowy. Powiedziałem mu wtedy: przyjdź w 2010 roku, będziesz innym człowiekiem. Jak widać – nie pomyliłem się. Liam, jestem pod wrażeniem Twojego niesamowitego talentu i siły, jaką posiadasz w głosie. Cztery razy tak – witamy w programie!

niedziela, 3 czerwca 2012

we're back... better than ever

witajcie, bejbsony!
niektórzy z Was mogą pamiętać nas z bloga let-them-say-what-they-want, który z przyczyn niezależnych od nas został usunięty. nie mogłybyśmy poprzestać na pisaniu opowiadania tylko z tego powodu, dlatego jesteśmy z powrotem! :)

po dłuższym namyśle i burzy mózgów treść rozdziałów została przez nas nieco zmieniona w celu nadania jej większego sensu (było tam kilka kwestii, które zdawały nam się go nie mieć :P).
mamy nadzieję, że "dawnym" czytelnikom nie będzie to przeszkadzać... :) 

od teraz postaramy się o regularne dodawanie rozdziałów, w końcu nadchodzi lato, a to oznacza więcej czasu na pisanie, a więc STAY TUNED!
xox, M & J